Forum Największe forum LOST - Zagubieni w Polsce
Welcome to the island - Namaste
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Los Dozorcy / Piotr Majkutewicz

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Największe forum LOST - Zagubieni w Polsce Strona Główna -> Inne / Konkurs
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Amos81
Inny


Dołączył: 13 Gru 2007
Posty: 2359
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 107 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: W-wa
Płeć: Zagubiony

PostWysłany: Pon 12:23, 02 Mar 2009    Temat postu: Los Dozorcy / Piotr Majkutewicz

Zasady głosowania napisał:
<center>"Nagroda Publiczności"
Od dziś macie możliwość oddawania punktów na swoje ulubione prace. Prace oceniamy w skali szkolnej od 1 do 6. Prace oceniamy pisząc odpowiedź. </center>


<center>Los Dozorcy
Opowiadanie osadzone w świecie serialu
„Lost: Zagubieni"




</center>


4, 8, 15, 16, 23, 42... To właśnie od tych piekielnych liczb praktycznie zaczęła się cała historia. To znaczy zaczęła się, gdy pierwszy raz o nich usłyszałem. Kiedy teraz się nad tym zastanowię, to widzę, że moment ten był najbardziej kluczowym, no może pomijając same moje narodziny, momentem w całym moim, w końcu nie najkrótszym już, życiu.

Około 50-letni mężczyzna siedzący na ziemi pod drzewem, które było jedyną gruszą w okolicy, spojrzał w stronę słońca, którego promienie właśnie zaczęły się przedzierać przez gęste, dość groźnie wyglądające chmury. Miał on długie, brązowe włosy związane zieloną gumką w kuc, a jego twarz pokrywał dwudniowy zarost. - Tak... gdyby nie ta moja diabelna ciekawość, pewnie siedziałbym sobie teraz przed telewizorem w swoim własnym domku na peryferiach Detroit i bez większych zmartwień popijał chłodne piwko, zamiast nie widząc w tym większego sensu pilnować niewiadomo przed czym osiedla laboratoriów naukowych na tej przeklętej wyspie. - O zgrozo! - Niemal podskoczył, jakby uświadomił sobie jakiś niesamowity paradoks swojego istnienia, po czym znów wykrzyknął tym razem z niezmiernym żalem w swoim chrapliwym głosie. - A to piwo nie miało by na puszcze tego obrzydłego już chyba wszystkim na wyspie loga Dharma Initiative!

Aaaaa! - Nagle cos bez pruderyjnie przerwało jego idealistyczne rozmyślania. Mężczyzna usłyszawszy krzyk, odruchowo chwycił za strzelbę, leżącą obok niego i pomimo swego nie najmłodszego już wieku, w mgnieniu oka stanął na nogi. Bojowy nastrój nie trwał jednak zbyt długo, ponieważ po paru sekundach zauważył, że jakieś 3-4 metry przed nim stała mała dziewczynka w zielonej sukience i z nadal przestraszoną miną ocierała łzy. Minęło następne parę sekund zanim do mężczyzny dotarło, że to właśnie ona krzyczała przed momentem. Dziewczynka doprowadziwszy się do jako takiego ładu, cichutkim, nadal nieco niepewnym głosem powiedziała - Przepraszam panie Jacko, ale nie widziałam pana, a tak nagle coś pan wykrzyknął... - Mężczyzna, który sam zestresował się sytuacja, teraz zezłościł się jeszcze bardziej i odwarknął grubiańsko. - Co ty tutaj w ogóle robisz gówniaro? Chcesz żebym przez przypadek cię zastrzelił? - Przepraszam... - A tak w ogóle nie nazywam się Jacko, nie wydaje mi się że jesteś moją koleżanką, mam na imię Jackson, i jak już, to tak masz się do mnie zwracać! - Chyba nieco przesadził z tonem swojego głosu, ponieważ dziewczynka teraz jeszcze bardziej się przestraszyła. - Dobrze, już więcej nie będę panu przeszkadzać, panie Jackson.

Z za rogu budynku nagle wyłoniła się kobieta w białym fartuchu, takim jakie naszą naukowcy i zobaczywszy dziewczynkę, ruszyła w jej kierunku. - Mamo! Przepraszam, ja nie chciałam zrobić nic... - Uspokój się już Katie, przecież nic złego nie zrobiłaś, ale pamiętaj, nie baw się nigdy z tej strony budynku. Od strony Dżungli może być niebezpiecznie. - Dziewczynka wtuliła się w szyje mamy i zaczęła lekko szlochać. - Jackson stał przed matka i jej córką i wyraźnie zrobiło mu się głupio, bo jego zwyczajnie różowawa twarz stała się teraz niemal czerwona. - Przepraszam, że wystraszyłem pani córkę, ale narobiła hałasu, a ja tu przecież jestem od pilnowania. - Kobieta trzymająca swoją córkę na ramionach spojrzała na dozorcę i zwróciła się do niego z wyczuwalną niechęcią i wręcz pogardą w głosie - Wiem, że to ty ją przestraszyłeś pierwszy. Chociaż dobrze, że przynajmniej znów nie spałeś pod tym drzewem. - Kobieta odwróciła się do niego plecami, po czym dodała. - Mam nadzieję, że już więcej nie będzie musiała przez ciebie płakać, Jacko!

Gdy kobieta odeszła, Jackson stał ciągle w tym samym miejscu, ze wzburzeniem w oczach. Po chwili ponownie spojrzał jednak w niebo i gdy wszystkie negatywne emocje odeszły, odłożył broń na ziemi i z powrotem usiadł w cieniu swojego ulubionego, choć dość nietypowego jak na warunki panujące na tropikalnej wyspie, drzewa, które było jego ostatnią ostoją. Jedynym miejscem, w którym czuł się choć trochę jak u siebie...



Może się to wydawać dziwne, ale to właśnie tutaj, nie u mamy, nie w swoim własnym mieszkaniu, ale właśnie tutaj, w holu nowojorskiego wieżowca Wildmore Boulding czuję się naprawdę bezpiecznie. Chociaż może i bezpiecznie to nie najtrafniejsze stwierdzenie, bo w końcu ja jestem tu od czuwania nad bezpieczeństwem. Ale rzeczywiście kiedy siedzę nocą w holu wpatrując się w drzwi wejściowe, w które jeszcze nigdy nie wszedł niepożądany gość, czuję się najspokojniej. Heh. Inna sprawa, że ja po prostu nie potrafię spać nocą. Taki to już ze mnie nocny... Nagle na szklane drzwi, na które jeszcze przed momentem z takim spokojem wpatrywał się Jackson, wpadło z dość sporym impetem dwóch mężczyzn. Reakcja dozorcy, czyli właśnie Jacksona przekroczyła chyba już nawet granice zaskoczenia. Gdyby był trochę starszy, lub miał problemy z sercem, jego kolega, który razem z nim odbywał nocny dyżur, pewnie dzwonił by już na pogotowie zgłaszając ostry zawał. Chociaż on sam przestraszył się co najmniej tak samo. - Jackson, włącz alarm! Oni chcą chyba wyważyć drzwi! - Twarz Jacksona straciła już jednak ku zdziwieniu jego kolegi wyraz zaskoczenia. A w jego oczach spoglądających przez szklane drzwi, za którymi stało dwóch wyraźnie nie pierwszej trzeźwości mężczyzn zawitała irytacja.- Daj spokój Johny, znam ich... niestety. - Westchnął tak, że jego kolega zrozumiał, że sytuacja została opanowana. Jackson szybkim krokiem podszedł do drzwi, wyczepił pęk kluczy z paska od spodni, poczym największy z nich włożył do zamka i przekręcił. - Jacko! Jacko! No co ty! Dobijamy się do ciebie i dobijamy, a ty nie reagujesz. - Dozorca poczuł aż za dobrze, że jego niby kumple wracają właśnie z pubu 24-godzinnego. - Po pierwsze to nie „do ciebie", bo to jest moje miejsce pracy, a poza tym w ogóle nie rozumiem co wy tutaj robicie i to o też porze. - Jacko spojrzał na zegarek poczym zmierzył gniewnym wzrokiem imprezowiczów, tak, że od razu się uspokoili. - Spokojnie Jacko, przyszliśmy tylko zaprosić cię na jutrzejszą domówkę do Wilsona. - Mężczyzna wypowiedziawszy się z nie małą trudnością, spojrzał teraz na swojego towarzysza. - No powiedz Wilson, zapraszasz go. - Ależ oczywiście Jacko... - W tym momencie dozorca, zirytowany całą sytuacją, wyszedł z budynku zamiast dyskutować w wejściu w obecności kolegi z pracy. - Zapraszam cię do mnie jutro na 9 wieczorem. - kontynuował Wilson. - Specjalnie dla ciebie zaprosiliśmy też Carmen. No wiesz, tą 30-latkę, która kilka lat temu straciła męża na wojnie. - Wydawać by się mogło, że Jackson w tym momencie wybuchnie, jednak zamiast tego jego wyraz twarzy nabrała nieco łagodniejszego tonu. - Chłopaki rozumiem, że dobrze się bawicie i dzięki za zaproszenie, ale teraz naprawdę nie mam na takie rozmowy czasu, a więc pozwólcie mi proszę wrócić do moich obowiązków. - Do mężczyzn chyba dotarły w końcu argumenty rozgniewanego kolegi, bo po kilku uściskach na pożegnanie, odwrócili się i kierując się prawdopodobnie na kolejną nocną imprezkę, powolnym i lekko nieskoordynowanym krokiem odeszli. - Jackson wyraźnie ucieszony, że krępująca sytuacja się już zakończyła, skierował się z powrotem do wejścia do budynku. - Hej Wilson! A w sprawie tej jutrzejszej domówki to jeszcze dam znać!

<center>

</center>

Jacko! Obudź się, hej! - Zaczęło się już ściemniać, a brunatne wręcz chmury, zwiastowały rychłą i siarczystą, jak to przeważnie bywa na wyspie, ulewę, gdy do opartego o gruszę Jacksona, który pewnie nieświadomie zafundował sobie drzemkę, podszedł wyglądający od niego o parę ładnych lat starzej mężczyzna, który ubrany był w kombinezon robotniczy Dharmy. - Wstawaj chłopie, zaraz zacznie lać. - Dopiero w tym momencie Jackson, szturchnięty przez kolegę, obudził się. - Co? Co się dzieje... spałem... - Nie martw się nikomu nie powiem, ale teraz już chodź, zaraz zacznie się ulewa. - Mężczyzna wstał, otrzepał się i schylił się po swoją strzelbę. - Dzięki Roger. Widzę, że na ciebie zawsze mogę jednak liczyć. Rzeczywiście przed deszczem nie uchroniło by mnie nawet moje drzewo. - Roger spojrzał na broń Jacksona, po czym powiedział. - Nie chcę cię pouczać, ale czy nie powinieneś bardziej uważać na swoją strzelbę? No wiesz, gdy śpisz, ktoś mógł by ci ją podprowadzić? Może lepiej żebyś nosił przy sobie tylko paralizator. Jego zasięg rażenia to nawet 6 metrów... - Daj spokój, stary. I tak nie wierzę, że broń jest teraz potrzebna. Sam wiesz, że agresorzy już od dłuższego czasu nie dają śladu życia. - Wiesz, i to mnie właśnie martwi, mogą szykować coś większego... - Co masz na myśli? Jakiś zmasowany atak? - Sam nie wiem, ale lepiej mieć się na baczności. - Eee tam, wydaje mi się, że przesadzasz. Może po prostu zrozumieli, że nie mają innego wyjścia jak podzielić się z nami wyspą. Broń więc wydaje mi się w tej sytuacji zbyteczna. - W tym momencie ostatnie promienie słońca, zasłoniły chmury i dosłownie w przeciągu sekundy deszcz lunął z nich na ziemię , jakby ktoś nagle odkręcił kurek. - Trzeba się zwijać, chodźmy do mnie! Mojego syna nie ma teraz w domu. A piwko w lodówce oczywiście czeka. - Jackson bez słowa posłuchał kolegę i razem, biegiem ruszyli w stronę osiedla domków mieszkalnych. - Hej, Jacko! Czegoś tu jednak nie rozumiem. - Gdy stali już na ganku niewielkiego, drewnianego domku, który zamieszkiwał Roger, ten dokończył swoją myśl. - Mówiłeś, że nie potrzebujesz wcale broni, a stoisz na warcie ze strzelbą. Przecież mógł byś znaleźć sobie jakieś inne zajęcie. - Widzisz brachu, jeśli mam w perspektywie tkwić w jakimś brudnym baraku, lub spokojnie siedzieć sobie pod drzewem na świeżym powietrzu, wybór jest dla mnie oczywisty... A broń? Kto w ogóle powiedział, że jest nabita. - Mężczyźni się roześmiali i w takich dobrych nastrojach weszli w końcu do środka. - Rozgość się. Siadaj na kanapie, tylko się przebiorę i do ciebie przyjdę. Jakby co, wiesz gdzie jest lodówka. - Jackson nawet nie siadając, podszedł od razu do lodówki. - A gdzie jest w ogóle twój syn? - Nastała chwila milczenia, więc Jackson pomyślał, że jego kolega nie usłyszał pytania, jednak zanim zdążył je powtórzyć Roger stał już koło niego i widać było, że dobrze usłyszał pytanie, jednak widocznie miał problem z odpowiedzią na nie. - Wiesz, szczerze mówiąc nie mam pojęcia. Burknął coś tylko, że wróci późno. - Mężczyźni wyszli z kuchni i razem usiedli na kanapie przed wyłączonym telewizorem. - To nie tak, że chcę robić nagle z siebie dobrego tatusia, bo nie jestem taki i nigdy nie byłem. Dobrze o tym wiem. Wiem też, że ma do mnie żal i nie umie sobie z tym poradzić... - Widząc, że Jackson nie potrafi w żaden sposób mu pomóc, postanowił zakończyć temat. - Ale to w końcu dorosły chłop i ma własne życie.

Obaj mężczyźni już nic nie mówiąc, oparli się wygodnie o oparcie kanapy. Zanim, jednak którykolwiek z nich zdążył wziąć pierwszy łyk, może nie najlepszego, ale zdecydowanie zasłużonego po całym dniu pracy piwa Dharma, Roger pacnął się w głowę, jakby cos sobie nagle przypomniał. - Ahh! Kompletnie zapomniałem!. - Co się stało? Czego zapomniałeś? - Robotnik odłożywszy puszkę, chwycił szybko płaszcz przeciwdeszczowy, wiszący na wieszaku w szafie obok. - Chodzi o starego Johnsona. Wiesz on ostatnio nie wstaje już z łóżka, a bardzo mnie prosił, żebym od razu po pracy przyniósł mu dzisiaj paczkę, która przypłynęła do niego dzisiejszym transportem. Podobno bardzo na to czeka. - To może pójdę z tobą? - Nie, daj spokój, tylko wyskoczę, a ty włącz sobie telewizor i poczekaj. - Roger ubrał płaszcz i był już przy wyjściu. - Będę za jakieś 10-15 minut. - Zanim Jackson powiedział cokolwiek, jego zabieganego kolegi już nie było.

Nie tracąc czasu Jackson chwycił pilota i uruchomił odbiornik. - Niech to szlag. - Telewizor nie odbierał, żadnej normalnej stacji, prócz filmu instruktażowego Dharma Initiative mówiącego o „Zasadach bezkonfliktowego i przyjemnego życia w naszej małej społeczności na wyspie". Jackson znał go już na pamięć, tak, że na wyrywki mógł by cytować poszczególne zdania. Wyłączył więc telewizor i skupił się piwie, którego nie zdążył jeszcze nawet skosztować.

Widocznie ta przyjemność po prostu nie była mu pisana tego dnia, ponieważ drzwi od domu ponowni się otworzyły. - Mówiłeś, że zajmie ci to... - O, dzień dobry panie Chefs. - Do środka wszedł nad wyraz spokojny, jednak jak zawsze uprzejmy syn Rogera. Ku zdziwieniu Jacksona nie miał on na sobie płaszcza przeciwdeszczowego i był przemoczony do suchej nitki, jakby deszcz zastał go gdzieś z daleka od baraków. - Cześć Ben, twój ojciec poszedł zanieść jakąś przesyłkę staremu Johnsonowi, powinien wrócić... - Bez urazy panie Jackson, ale ja wcale nie pytałem o mojego ojca. - Nadal wręcz nieziemsko spokojny Ben spojrzał na starszego dozorcę swoimi oczami, które potęgowane jeszcze okularami z okrągłymi i nieco staroświeckimi oprawkami, sprawiały wrażenie niemal na wylot przenikać osobę, w której kierunku były skierowane. - Niejeden człowiek po tym spojrzeniu dałby sobie już spokój i nie był by w stanie wykrztusić z siebie słowa, jednak Jackson znał Bena od wielu lat i zdążył się już uodpornić na jego „diabelską sztuczkę". Nie wiedzieć dlaczego dozorca poczuł, że powinien porozmawiać z Benem i spróbować choć w niewielkim stopniu wytłumaczyć mu postawę jego ojca. - Może usiadł byś ze mną. Telewizor nie odbiera, chyba z powodu ulewy, muszę poczekać jeszcze jakiś kwadrans na twojego ojca, a poza tym o dobre towarzystwo teraz wcale nie tak łatwo, haha. - Nie udało się jednak rozweselić Bena, który nadal stał w niezmienionej pozie.. - Bardzo chętnie, tylko muszę wysuszyć głowę i ubrać jakieś suche ciuchy. A więc przepraszam na chwilę. - Jackson chyba sam zaskoczył się odpowiedzią młodego dozorcy, jednak przecież właśnie o to mu chodziło. - Po dosłownie dwóch minutach, wysuszony Ben przyszedł do salonu, a raczej do części gościnnej niewielkiego pokoju połączonego z kuchnią i bez słowa usiadł na kanapie w miejscu gdzie siedział kilka chwil temu Roger. - Jackson postanowił więc zagaić rozmowę. - Twój ojcie... - Czy pan wie za co ja go nienawidzę? - Ben zwrócił się do starszego dozorcy jakby od początku wiedział o czym ten będzie chciał z nim rozmawiać. - Nie.. chyba nie, ale nie sądzę... - A więc panu powiem. - Ton głosu chłopaka był nadal spokojny, jednak teraz nabrał szczególnego tonu, który po prostu nie pozwalał na przerwanie jego wypowiedzi. - Moja matka zmarła przy porodzie, nigdy jej nie poznałem. Chyba rozumie pan co w takiej sytuacji może czuć mały chłopiec? Miałem tylko ojca... a ten ojciec zamiast wesprzeć mnie i próbować wytłumaczyć mi to wszystko, czego wtedy nie rozumiałem... - Ben przerwał na chwilę, jakby emocje, które zaczął z siebie sączyć na moment nim wstrząsnęły, co w jego przypadku było dość niespotykaną sytuacją. - On obwinił mnie za to... obwinił mnie za śmierć mamy i sam mnie z znienawidził. - Jackson nigdy nie słyszał tej historii. Teraz zrozumiał, że Ben ma pełne prawo czuć żal do ojca, a on sam nie był absolutnie wstanie powiedzieć absolutnie niczego co mogło by temu biednemu chłopakowi ulżyć jego w cierpieniu. Poczuł więc ulgę, gdy niespodziewanie w drzwiach wejściowych pojawił się Rodger. Nie musiał przynajmniej udawać, że jest wstanie poradzić coś Benowi. - Ooo, widzę, że nawet ty masz lepszy kontakt z moim synem niż ja sam. - Powiedział głośno z lekką drwiną w głosie Roger. - Ben nie chcąc nawet patrzeć na ojca, w mgnieniu oka wyszedł z domu trzaskając drzwiami. - Widziałeś to!? I to właśnie tak traktuje swojego jedynego staruszka. - Był chyba bardziej rozbawiony sytuacją niż przejęty. Jackson rozumiał już jednak, że chłopak, którego znał od dziecka nosi w sobie coś z czym on sam z pewnością by sobie nie poradził i co może być tykającą bombą zegarową, która pewnego dnia w końcu może wybuchnąć...



W radiu ustawionym na stoliku, przy którym siedział Jackson, leciał właśnie najnowszy przebój grupy Queen „Bohemian Rhapsody", gdy mężczyzna usłyszał dziwne szumy w krótkofalówce. Nic z nich jednak nie rozumiał. Sprawdził więc nawet, czy baterie w urządzeniu są sprawne, jednak wszystko wydawało się być w porządku. - Hej, Johny! Naprawdę bardzo zabawne! Niech ci się nie wydaje, że jestem taki skory do zabaw jak ci moi dwaj kumple, którzy przed chwilą tu... - Nie uzyskawszy żadnej reakcji, zamilkł na chwilę, jednak po chwili dodał. - Uważaj, bo uwierzę, że akurat wtedy kiedy ty poszedłeś do kibla, pojawiły się te dziwne... - W tym momencie Jackson, ponownie spojrzał na swój odbiornik i zaczął się poważniej zastanawiać nad źródłem szumów. - Odbiór! Z kim rozmawiam? - Szumy znów się pojawiły, tym razem jednak gdy Jackson przyłożył głośnik do ucha, usłyszał przytłumione i nie wyraźne słowa. - 42... 42 piętro... Niebezpieczeństwo...- Co? Nie słyszę wyraźnie! Proszę powtórzyć! - Potrzebna pomoc na 42 piętrze. - Po ostatnich słowach przekaz się urwał, jednak dozorca nadal próbował nawiązać połączenie. - Halo! 42 piętro? Co tam się dzieje!? - Wtedy zrozumiał, że niezależnie od źródła wiadomości, nie może tego zignorować i powinien przynajmniej dla czystego sumienia jak najszybciej sprawdzić co się tam dzieje, jeśli oczywiście w ogóle coś się tam dzieje.

Jackson nie czekając na kolegę, który prawdopodobnie wcale nie słyszał jego wołania, ani też nie myśląc już za wiele, wsiadł do windy i wcisnął przycisk z numerem 42. Odległość dzieląca parter od 42 piętra wieżowca Widmore Boulding była dość znaczna, więc podróż windą trwała stosunkowo długo. W oczach dozorcy, który korzystając z czasu wyciągnął swój rewolwer z pochwy przy pasku, minuty te dłużyły się niemal jak godziny. Cały czas próbował sobie przypomnieć co mieści się na piętrze na które zmierza. Choć jest w tym budynku dozorcą już ponad rok, nadal nie pamięta co znajduje się na wszystkich piętrach, zresztą wątpił czy jest choć jedna osoba, która to pamięta. Gdy zapalające się numery w windzie zaczęły zbliżać się do czterdziestki, Jackson był już prawie pewien co mieści się na docelowym piętrze. Kiedy drzwi od windy w końcu się otworzyły, zdenerwowany dozorca, uświadczył się w przekonaniu, że miał jednak rację. Była to siedziba Hanso Foundation - fundacji współpracującej z rodziną Widmor'ów w zakresie bliżej nie znanych mu badań naukowych.

Gdy Jackson wszedł w główny korytarz połączony z recepcją, w której jednak o tej godzinie nikogo nie było, wydawało się tam całkowicie cicho i spokojnie. Paradoksalnie właśnie ta grobowa cisza przyprawiała go o dreszcze. Uczucie strachu potęgowała jeszcze głęboka ciemność, w której orientował się tylko dzięki światłu księżyca, które wpadało przez oszklone ściany budynku. Nie mógł też włączyć światłą, by nie wypłoszyć rzekomego przestępcy. Przemierzał więc małymi kroczkami korytarz, uważnie obserwując po kolei wszystkie drzwi, a każdy krok sprawiał, że serce coraz bardziej podchodziła mu do gardła. Nigdy nie spodziewał się, że w takiej sytuacji, która zresztą spotkała go jako dozorcę pierwszy raz, będzie się tak bał. Gdy z jednego biura na końcu korytarza doszły go jakieś głosy, znieruchomiał. Teraz wiedział, że ostrzeżenie z krótkofalówki było prawdziwe, a sprawa jest jednak poważna. Wiedział też, że teraz nie ma odwrotu i albo uda mu się powstrzymać włamywacza, albo... Szybko jednak odpędził tę myśl, aby nie stresować się jeszcze bardziej, czego chyba by już nie wytrzymał. Jeszcze ostrożniejszymi krokami podszedł do ściany obok lekko uchylonych drzwi, z za których dochodziły jakby dźwięki rozmowy. - Czyżby było ich dwóch? - Jackson przełknął ślinę najciszej jak tylko potrafił. Wiedział, że teraz każda myśl, każda chwila zastanowienia oddali go od tego co i tak musiał przecież zrobić. Już chciał wpaść do biura z okrzykiem „Stać! Nie ruszać się!", jednak głosy stały się nagle głośniejsze i wyraźniejsze. Tajemniczy przestępcy podeszli widocznie bliżej drzwi. Z tego co zdołał usłyszeć Jackson, wyraźnie o czymś dyskutowali. Wydało mu się to dziwne. Zazwyczaj w takich sytuacjach włamywacze chyba raczej wcale ze sobą nie rozmawiają, tylko zabierają po co przyszli i czym prędzej uciekają. Postanowił przysunąć się bliżej szczeliny w drzwiach i kurczowo trzymając w rękach broń, wytężył słuch jeszcze bardziej. - Sam wiesz jak te liczby są ważne... - Tak wszechpotężne... 4, 8, 15, 16, 23, 42. - Wyrecytował z pamięci, jednak z lekką nutą sarkazmu drugi mężczyzna. - Tylko, że te „magiczne liczby" kosztują nas za dużo pieniędzy... - Daj spokój, mamy przecież innych sponsorów, a oni przecież nie zamierzają się wycofać. Zrozum projekt się dopiero rozkręca. Poza tym chyba zapomniałeś o naszej misji. - Taa, misja. Tylko ja wcale nie jestem pewny, czy my naprawdę jesteśmy w stanie uratować świat. A co jeśli ten cały genialny matematyk się myli? - W głosie mężczyzny dało się już wyraźnie słyszeć ironię. - Valenzetti się nie myli, uwierz mi. - W głowie Jacksona pojawił się mętlik. Zaczęło do niego docierać, że ta rozmowa nie wyglądała na rozmowę włamywaczy. Pomyślał, jednak, że o tej godzinie nikogo nie powinno być w tym biurze, a głos, który go tu wezwał wyraźnie mówił o niebezpieczeństwie. Nie czekając więc dłużej, energicznie otworzył nogą uchylone już lekko drzwi i z całym impetem wpadł z broniom wyciągniętą naprzeciwko siebie do pomieszczenia. - Stać! Nie... - Gdy zdał sobie sprawę kim jest jeden z przerażonych mężczyzn do których celuje, zrozumiał, że kończenie tego zdania raczej nie ma sensu i odruchowo lufa jego pistoletu powędrowała ku ziemi. - Pan Widmore? Ale, co pan tu... - Dozorca!? Co ty wyprawiasz!? Co ty sobie w ogóle wyobrażasz, jak możesz nas tak straszyć!? - Obok pana Widmora, syna właściciela budynku i zarazem główny udziałowca, który był oczywiście przełożonym Jacksona, stał drugi mężczyzna w średnim wieku. Miał niezbyt długie włosy i brodę. Dozorcy w całym stresie i z powodu słabego oświetlenia, którym był nadal tylko księżyc i niewielka lampka stojąca na biurku pośrodku biura, nie mógł jednoznacznie określić nawet koloru jego włosów. - Yyy... Bardzo przepraszam, myślałem, że to jacyś włamywacze. - Wykrztusił z siebie dozorca. - Włamywacze? Dobre sobie. - Kontynuował zirytowany pan Widmore. - Po, krótkim momencie milczenia dodał - A powiedz mi... - spojrzał na etykietkę na służbowej koszuli dozorcy. - Chefs... - Chcąc jednak wprowadzić bardziej przyjazny ton rozmowy, postanowił nazwać go jednak po imieniu i poprawił się szybko. - Jackson, czy mógł byś mi powiedzieć co przed chwilą usłyszałeś? - Ten poczuł zakłopotanie. - Nic wielkiego, wcale nie podsłuchiwałem. - Dwaj mężczyźni ciągle się jednak w niego wpatrywali, wzrokiem mówiącym, że nie są usatysfakcjonowani odpowiedzią. - Słyszałem tylko coś o jakichś liczbach, projekcie i... ratowaniu świata. - Prezes Widmore sprawił wrażenie, że nie to chciał usłyszeć i na jego twarzy pojawił się wyraz niezadowolenia. Dopiero po chwili spojrzał ponownie na dozorcę i już mniej przyjaznym tonem zaczął kontynuować. - Słuchaj Chefs, nic co tutaj usłyszałeś... - Daj spokój Charles. - Przerwał mu drugi mężczyzna, który do tej pory się nie odzywał. - Daj już spokój panu Jacksonowi. Myślę, że za taką czujność i szybką reakcję, czyli wzorowe wykonywanie swoich obowiązków należy mu się wręcz awans. - Widmore spojrzał na mężczyznę z lekkim uśmiechem, jakby właśnie zrozumiał jego zamiary. Po chwili mężczyzna, którego Jackson nie znał nawet z nazwiska, zwrócił się do niego z bardzo zaskakującym pytaniem.- Czy nie marzyłeś nigdy o zamieszkaniu na egzotycznej wyspie?

<center>

</center>



Jackson przejeżdżając z taczką pełną gruzu, przez osiedle domków pracowników Dharmy, zwane „barakami", usłyszał, że ktoś go woła. - Jakie! Jackson! Czekaj... - podbiegł do niego zdyszany Roger. - Dobrze, że cię tu spotkałem, nie musze przynajmniej nieść tego do twojego domu. - Jackson odstawił taczkę i przywitał się z kolegą, jednak sprawiał wrażenie, że nie bardzo wie o czym mówi ten mówi. - Tutaj, to do ciebie. - Wyjął z torby, którą miał przewieszoną przez ramię list i wręczył go Jacksonowi. - List? Do mnie? Nie, to chyba jakaś pomyłka. - Nie, to nie żadna pomyłka. Ten list przyszedł dzisiejszym transportem i wyraźnie jako adresat widnieje twoje nazwisko. - Jacko spojrzał na list i rzeczywiście był on zaadresowany do niego. - Jest nawet dopisek „oddać do rąk własnych", więc właśnie ci oddaje. - To naprawdę dziwne, od lat nie miałem nawet telefonu, a tu nagle list. Ale dzięki. - Dobra, ja lecę dalej. Wiesz co? Robota listonosza wcale nie jest taka łatwa jak się wydaje i w przyszłym miesiącu już na pewno się na to nie piszę. - Roger powędrował dalej, a Jackson zaintrygowany spojrzał na kopertę. Nadawcą była Margaret Chefs i pisała z Detroid. Zobaczywszy to zabrał się z miejsca do otwierania listu, który okazał się dość krótki i raczej rzeczowy.



Drogi synu,

Pisze do ciebie, bo zdążyło się cos strasznego i choć nie utrzymywaliśmy kontaktu przez ostatnie lata, uznałam, że ta wiadomości musi do ciebie dotrzeć.

Ostatnimi czasy choroba twojego ojca przybrała ostrzejszy przebieg i jakiś miesiąc temu lekarze poinformowali nas, że pojawiły się przeżuty. Niestety nic już nie dało się zrobić. Stało się najgorsze. 9 czerwca, zmarł w szpitalu. Pogrzeb zaplanowany jest na 17 czerwca. Jeśli więc list dotarł do ciebie w terminie, co mi obiecano, masz jeszcze dość czasu by przyjechać na pogrzeb, oczywiście jeśli tak zadecydujesz. Ja staram się jakoś trzymać, choć jest mi naprawdę ciężko. Na szczęście są ze mną przyjaciele. Teraz tylko oni mi zostali.

Jest jeszcze wiele, rzeczy o których chciała bym ci napisać, jednak to chyba nie na to czas, ani miejsce. Nie będę namawiać cię na przyjazd, ponieważ wiem, że masz swoje życie i i tak nie zdołam wpłynąć na twoją decyzję. Wiedz jednak, że drzwi do domu są i zawsze były dla ciebie otwarte. Mama



Jackson siedział na wzgórzu, z którego rozciągał się widok zarówno na baraki, jak i na dżunglę, która z góry nie wyglądała wcale tak złowrogo, jak to wydawało się z poziomu osiedla. Gdy ponownie spoglądał na list, który trzymał w ręku, usłyszał silnik samochodu. Obrócił się aby sprawdzić co zmierza w jego kierunku i jego oczom ukazał się niebiesko-biały van, zwany przez członków inicjatywy DHARMAbusem. Nie zdziwiło go to za bardzo, bo na wyspie nie ma żadnych innych aut. Nie zdziwił się też, gdy wyszedł z niego jego jedyny kumpel. - Hej stary, co tutaj robisz tak sam? - Gdy Jackson się nie odezwał, Roger podszedł do niego. - Zastanawiałem się gdzie jesteś, a teraz przejeżdżam akurat tędy i patrzę, a ty siedzisz samotnie na tym pagórku. Co się dzieje Jacko? - Jackson nadal nie odzywając się, podał tylko Rogerowi list. Gdy ten go przeczytał, spojrzał na kolegę, który nadal patrzył w bezkres dżungli i usiadł koło niego. - Co zamierzasz? Chcesz pojechać do Detroit... albo wrócić tam na stałe? - Jackson po chwili milczenia westchnął i pokiwał przecząco głową. - Nie, nie pojadę do domu... Dopiero teraz to sobie tak naprawdę uświadomiłem. Dla mnie nie ma już „starego życia". To już dla mnie całkowicie zamknięty rozdział. - Robotnik spoglądał na kumpla, przytakując temu co mówił. Zrozumiał, że te słowa tyczą się po części również jego. - Wcale nie czuję, że tutaj jest mój prawdziwy dom, jednak pomimo tego co pisze moja matka, to wiem, że tam też już go nie ma. - Po tych słowach Jackson, wyrzucił, częściowo pogniecioną kartkę, która dłuższą chwilę unosiła się na wietrze, zanim zniknęła gdzieś w gąszczu dżungli, a Jackson poczuł, że w końcu w jego „nowym życiu" ma prawdziwego przyjaciela...



Jacko stał w łazience. Otworzył szafkę nad umywalką i wyjął z niej szczoteczkę do zębów i jakiś dezodorant. Nagle usłyszał dźwięk dzwonka. Wyszedł więc prędko z łazienki i wszedł do pokoju, w którym na kanapie leżała duża, podróżna torba i kilka rozrzuconych obok ubrań. Włożył przybory z łazienki do foliowego worka w torbie i prędko chwycił za słuchawkę od telefonu. - Halo? Ooo, cześć mamo. -...- Tak, samolot mam za 2 godziny. -...- Już chyba o tym rozmawialiśmy, oczywiście, ze to przemyślana decyzja. -...- Daj już spokój, chyba stałem się pełnoletni ładnych „kilka" lat temu. Poza tym nie okłamujmy się, i tak widzimy się tylko parę razy w roku. -...- Przecież będę pisał, zresztą tam gdzie jadę też są telefony i nawet dobrze, że nie mogłaś przyjechać. Wiem jak wyglądają u ciebie pożegnania. -...- Naprawdę muszę już kończyć, za 2 godziny mam samolot, cześć.

Po odłożeniu słuchawki Jackson westchnął głęboko. Zdążył jednak tylko złożyć dwie koszulki i parę spodki, bo znów usłyszał dzwonek. Tym razem był to jednak dzwonek od drzwi. Niezbyt zadowolony z niezapowiedzianego gościa, niespiesznym krokiem podszedł do drzwi i spojrzał w wizjer. - Jeszcze tylko jego brakowało... - Hej, Jacko, przyszedłem się pożegnać. Jak tam przygotowania do wyjazdu? - Nie czekając na zaproszenie Wilson wkroczył do mieszkania kumpla. - Yyy, no ogólnie dobrze, chociaż nie będę ukrywał, że mam jeszcze trochę rzeczy do spakowania, a czasu jest już niezbyt wiele. - Widzisz, więc jak dobrze, że przyszedłem. Może ci pomogę? - Nie, wiesz, chyba jakoś sam sobie dam radę. A, tak w ogóle to wcale nie musiałeś specjalnie przychodzić. W końcu wczoraj wieczorem dosyć długo się żegnaliśmy. - Ja wiem czy tak długo. Imprezka skończyła się już po 2. - No wiesz, musiałem dzisiaj w końcu wcześnie wstać, a zresztą powinienem być też w stanie zdatności do podróży samolotem. - Kumple roześmiali się. - Ale widzę, że z tobą wszystko w porządku. Dobra, ja w sumie wpadłem tylko na chwilę. Nie będę ci zabierał więcej czasu. - Jackson spojrzał na zegarek. - No za niecałe dwie godziny mam samolot do Portland. Muszę jeszcze skończyć się pakować i dojechać na lotnisko... - Portland? Nic nie mówiłeś, że będziesz mieszkał w Portland. Mam tam kuzynkę. Na pewno więc się... - Wiesz, nie sądzę. Baza naukowa, w której mam pracować jest nieco oddalona od Portland. - Dobra, wiem, że teraz jako pracownik bazy naukowej, nie będziesz chciał się spotykać z dawnymi kumplami... - Jackson nic nie odpowiedział, co jednak chyba niezbyt dużo powiedziało Wilsonowi. - Ale jak będę w mieście dam znać, to może jakoś się zgadamy. - Kumpel Jacksona podszedł do drzwi. - A więc na razie stary. Niech ci się tam dobrze żyje. - Jacko uśmiechnął się w podziękowaniu, a gdy jego kumpel już wychodził, nagle przypomniał sobie o czymś. - Aha, Wilson! Jeszcze coś. Jak byś mógł to przeproś ode mnie Carmen i przekaż jej jakoś tak "dyplomatycznie" że już raczej się więcej nie spotkamy. - Heh, rozumiem stary. Załatwione.

Po wyjściu kumpla, Jacko zaczął dalej się pakować. Po kilkunastu minutach był już całkowicie gotowy. Zabrał więc torbę, która jak na fakt, że mieści w sobie cały dobytek Jacksona, wcale nie była aż tak okazała i otwarłszy drzwi, ostatni raz spojrzał na swoje mieszkanie. - Żegnaj stary świecie.

<center>

</center>


Mała Katie, trzymając niedużego, białego królika na rękach, szła właśnie na plac zabaw, gdy Jackson siedzący jak zawsze pod swoją gruszą zawołał ją. - Hej, dziewczynko! Yyy... Katie! Podejdź tu. - Katie pamiętając ostatnie zajście, nie za bardzo chciała rozmawiać z Jacksonem, który okrzyczał ją przecież bez większego powodu. W końcu jednak zdecydowała się i ostrożnym krokiem podeszła do niego. Gdy była już kilka metrów od mężczyzny, królik, który jak się okazało ma na szyi małą obrożę, wyskoczył jej z rąk i dwoma susami podbiegł do Jacksona. - Lenny chyba pana polubił. - Tak, na to wygląda. - Odpowiedział dozorca, który zaczął głaskać królika. Dziewczynka jednak nadal nieco strachliwym wzrokiem spoglądała na starszego mężczyznę. - Wiesz co, przepraszam cię, że tak na ciebie wtedy nakrzyczałem. Po prostu za bardzo się zdenerwowałem. - Katie, widząc chyba, że Lenny nie ma zastrzeżeń do Jacksona, sama postanowiła się na niego już nie gniewać i w końcu się rozchmurzyła. - Dawno nie widziałem tak małego królika na wyspie. Powiedz skąd go masz? - Dostałam go dwa dni temu od mamy na urodziny. Mama podobno przyniosła go ze stacji „płomień". - Jackson wstał. - A więc teraz tam hodują króliki doświadczalne. - Dziewczynka patrzyła na dozorcę ze zdziwioną miną. - Widzisz, kiedyś króliki podobne do Lennego, hodowało się niedaleko stąd na osiedlu. Była dla niech zbudowana specjalna zagroda, gdzie mogły sobie skakać i niczego nieświadome, czekać na swoją kolej. Taka sama zagroda stoi teraz pewnie przy „płomieniu". - Dziewczynka zrobiła trochę wystraszoną minę i przytuliła do siebie swojego królika, jakby chciała by nie słyszał tego co mówi dozorca. Jackson zauważył wtedy, że po drugiej stronie złotego medalika z imieniem królika, wiszącego przy jego szyi, widnieje napis „Namaste". Było to słowo, które jak mu się wydawało, dawno wyszło już z użycia na wyspie. - A skąd pan to wszystko wie? - Przerwała Jacksonowi chwilę zamyślenia Katie. - Chodził pan kiedyś oglądać te króliki? - Jackie westchnął i na chwilę znów się zamyślił. - Czy chodziłem je oglądać? Wiesz, wbrew temu co może ci się wydawać, nie zawsze byłem dozorcą...



Jackson szedł wolnym i spokojnym krokiem, przez wąski pomost i zdawał się chłonąć widoki jakie ukazały się jego oczom, gdy przed momentem wyszedł z łodzi podwodnej, w której spędził ostatnie kilka, lub nawet kilkanaście godzin. Nie potrafił tego dokładnie ustalić, bo większą część drogi znajdował się pod wpływem środków usypiających, które musiał zażyć przed wypłynięciem. Tłumaczono mu to tym, że uciążliwa podróż minie mu wtedy dużo szybciej. Nigdy nie lubił pływać nawet statkiem, więc bez większego namysłu się zgodził. Teraz bolała go od tego lekko głowa, jednak krajobraz wyspy zdawał mu się w pełni to rekompensować.

Po chwili, zanim zdążył wyjść jeszcze na ląd, do niego i jeszcze kilku osób, które z nim przypłynęły, podeszła młoda dziewczyna, ubrana w strój rodem wyciągnięty z Hawajów. Witając nowoprzybyłych radosnym pozdrowieniem „Namaste", wieszała na ich szyjach, równie hawajskie naszyjniki, wyplecione pewnie z kwiatów rosnących na wyspie.

Gdy „obrzędy" powitalne dobiegły końca, Jackson znalazł się w miejscu, które można by porównać do izby przyjęć. Najpierw wszyscy musieli usiąść i poczekać na swoją kolejkę, żeby otrzymać informacje odnośnie swojego pobytu i pracy na wyspie. Jackson, zresztą jak pozostali oczekujący, miał w tym czasie szansę oglądnąć film instruktażowy wyświetlany jednocześnie w kilku telewizorach rozwieszonych po całym pomieszczeniu. Dotyczył on ogólnych zasad panujących na terenie całego projektu. Generalnie był nudny i nieciekawy, jednak jedna informacja zaintrygowała Jacksona. Azjata z filmiu powiedział, że całe osiedle, czyli tzw. „baraki", otoczone są ze względów bezpieczeństwa „ogrodzeniem sonarowym o wysokiej częstotliwości". Zdziwił się on tym bardziej, że wcześniej nikt go nie poinformował o żadnej „bogatej i różnorodnej faunie wyspy", która musi wymagać aż takich środków bezpieczeństwa.

Nie miał jednak okazji dłużej się nad tym zastanowić, bo został właśnie wyczytany jako następny w kolejce przez recepcjonistkę. - Pan Jackson Chefs? - Tak, to ja. Jestem tu z polecenia Pana Charles'a Widmora z Nowego Jorku i mam pracować w sektorze naukowym. Recepcjonistka sprawdziwszy w spisie na swoim 8-bitowym komputerze, odpowiedziała. - Ach tak, rzeczywiście mamy dla pana stanowisko w sektorze naukowym. Pomocnik naukowy - będzie pan pracował przy badaniach w naszych stacjach naukowych... - Jackson wyprostował się dumnie. Poczuł, że „pomocnik naukowy" brzmi dużo lepiej niż jakiś tam dozorca. - Dokładniej rzecz biorąc będzie pan zajmował się hodowlą i znakowaniem, królików przeznaczonych do badań.

Przygnębiony i nie do końca zadowolony z oferty pracy, którą z braku innego wyjścia przyjął, Jackson siedział do końca dnia, w swoim baraku, do którego został zaprowadzony przez jakiegoś dozorcę. W końcu doszedł do wniosku, że hodowanie królików to w sumie nie najgorsze zajęcie jakie mogło go trafić. Zawsze lubił zwierzęta, a króliki wydają się być miłymi stworzeniami. Poza tym jest to pożyteczne zajęcie, bo w końcu bez królików nie można by prowadzić połowy badań i eksperymentów. Jacko w nieco już lepszym humorze zabrał się w końcu za rozpakowanie się i zadomowienie w swojej nowej kwaterze. Gdy w końcu skończył, usiadł wygodnie na swojej nowej kanapie już całkiem z pozytywnym nastawieniem. - W końcu pomocnik naukowy, nawet jeśli tylko hoduje króliki, to i tak sto razy lepsze zajęcie od bycia dozorcą.



Dzwonek do drzwi. Świeżo upieczony pracownik inicjatywy Dharma zdziwił się, że już, a raczej dopiero teraz, bo był już późny wieczór, ma gościa. Wstał jednak prędko, oglądnął się na pokój, by sprawdzić, czy porządek w jakim go zastał nadal jest utrzymany i z uśmiechem otworzył drzwi. - Namaste, Jackson. - W drzwiach stała młoda długowłosa brunetka, która pomimo tak późnej pory miała na sobie fartuch naukowy. - Heh, przepraszam, że tak bezpośrednio, ale przyszłam, żeby spytać się czy wszystko w porządku. - Jackson nadal stał bez słowa. - Och, przepraszam. Jestem Nadia. Szefostwo przydzieliło po jednej osobie z załogi na każdego nowicjusza i ja zostałam przydzielona akurat do ciebie. - Mężczyzna, który dopiero teraz ogarnął sytuacje, serdecznie przywitał panią naukowiec. - Proszę, wejdź. - Dzięki, ale nie mam za dużo czasu, wracam właśnie ze stacji naukowej. - Chciałam tylko się przywitać i poinformować cię, że masz przyjść jutro o 10 rano do stacji medycznej „laska". Poproś dozorcę, to cię do niej zaprowadzi. Zapoznam cię tam z planem twoich obowiązków i poznasz resztę naukowców pracujących na wyspie. Później zaprowadzę cię na twoje stanowisko, czyli do zagrody, gdzie będziesz zajmował się królikami, ale nie bój się, nie będziesz musiał spędzać tam wiele czasu. Wystarczy żeby króliki miały co jeść i pić. Będziesz więc mógł być ze mną przy badaniach. Może nawet zostaniesz moim osobistym pomocnikiem. - Dziewczyna uśmiechnęła się kokieteryjnie, na co Jackson zareagował równie pozytywnym uśmiechem. - A więc widzimy się jutro rano. Miło było cię poznać Jackson. - Możesz mówić mi Jacko. Wiem, że to trochę śmieszna ksywka, ale już się do niej przyzwyczaiłem. - Dziewczyna znów uśmiechnęła się szeroko. Jackson zrozumiawszy swój nietakt, po chwili dodał. - I... mnie też było bardzo miło cię poznać Nadia. - Wybacz, ale ja nie mam, żadnej ksywki, heheh. Pożegnawszy się już ostatecznie, Nadia oddaliła się w stronę swojego baraku, który jak się okazało stał bardzo niedaleko kwatery Jacksona. - Tak, a więc pobyt zaczął się całkiem nieźle...



Katie, co ty robisz! - Znów niewiadomo skąd nagle wyłoniła się mama małej Katie. - Przecież mówiłam ci, żebyś więcej nie rozmawiała z tym panem. - Ale mamo, pan Jackson chciał tylko zobaczyć mojego królika, a ja... - Nie tłumacz się Katie - Jackson zwrócił się do mamy dziewczynki. - To moja wina, sam ją zawołałem, ale chciałem tylko ... - Zrozum Jacko, po prostu nie życzę sobie, żeby moja córka przebywała w twoim towarzystwie. - Mama szarpnęła córkę za rękę, tak, że mało co nie wypadł jej z rąk królik. - Idziemy Katie! - Jackson wydawał się nadzwyczaj oburzony. To już przecież druga podobna sytuacja. - Wiesz co Nadia, kiedyś, gdy cię poznałem, byłaś zupełnie inną osobą. - Kobieta zatrzymała się tylko na moment i lekko obróciła głowę. - Widocznie ludzie się zmieniają, Jacko. Zresztą to w cale nie ja się zmieniłam...


<center>

</center>




No z tego co mówisz to nie ma co się dziwić, że się wnerwiłeś. Ja na twoim miejscu nie wiem czy bym nad sobą zapanował. Co ona sobie myśli?! Wielka pani-naukowiec! - Roger, przerwał na chwilę, popijając piwo. - Chroni tą swoją córeczkę jak porcelanowej laleczki. - Daj spokój, może i ma rację. Mała nie powinna zadawać się z dozorcą... - Co!? Ma rację?! Jacko, chyba sam nie wierzysz w to co mówisz! - Roger, dotąd oparty o DHARMAbus aż poderwał się ze złości. - Niby w czym ona jest od nas lepsza? Robi te swoje badania, jakby to miało komuś pomóc, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. - Robotnik ponownie oparł się i wziął łyk piwa z puszki, która okazała się już pusta. Sięgnął więc do kartonu w aucie, wyciągając dwie nowe puszki. - A tak w sumie... w zasadzie dopiero teraz zacząłem się nad tym zastanawiać. Jakim cudem Nadia ma pięcioletnie dziecko? Przecież jest chyba na wyspie dłużej niż 5 lat, a przecież wiemy co się dzieje z kobietami w ciąży na wyspie. - Roger zamyślił się na chwilę. - Czy... czy ktoś sprowadził jej dziecko specjalnie z poza wyspy? To by było przecież... - Nie. Nikt jej specjalnie nie sprowadził tu małej, ale masz rację. Katie to nie prawdziwa córka Nadii. - Było widać, że przyjaciel Jacksona wytęża szare komórki, jednak nadal nie potrafił zrozumieć tego o czym mówił Jacko. - A więc skąd ona ma dziecko... A zresztą, skąd znasz tą historię? Nigdy mi o tym nie mówiłeś. - Sam dowiedziałem się od osób trzecich. To była tajemnica, a ja postanowiłem po prostu dalej jej nie rozpowszechniać. - Tajemnica... ale najlepszemu kumplowi chyba możesz powiedzieć? - No dobra, powiem ci, ale chciał bym żebyś tego nie rozpowiadał. To delikatna sprawa. - Roger pokiwał tylko głową potwierdzając, że nie piśnie słowa i z widocznym zniecierpliwieniem czekał, aż Jackson opowie mu całą historię.

- Nadia była jednym z pierwszych naukowców, którzy zajmowali się problemem kobiet w ciąży. Gdy na wyspie zmarły 2 pierwsze matki nie wzbudzało to jeszcze większych podejrzeń, jednak kiedy okazało się, że to zjawisko jest spowodowane właściwościami wyspy, zaczęto próbować temu zapobiec. Pomimo wielu badań i prób historia nadal się powtarzała. Ani matka, ani dziecko nie przeżywało. Gdy jednak Nadia skupiła swój cały wysiłek tylko na tych badaniach, pojawiły się pewne postępy. Było to około 5 lat temu. Simone, która również pracowała jako naukowiec na wyspie i która była zresztą przyjaciółką Nadii, mimo jej wielkiego wysiłku, zmarła przy porodzie. Ku zdziwieniu wszystkich dziecko jednak przeżyło. Podobno ostatnią wolą Simone było by nazwać dziewczynkę Katie. Nadia powodowana pewnie poczuciem winy i poczuciem obowiązku do zmarłej przyjaciółki, adoptowała Nadię. Zresztą pomimo tego wszystkiego był to dla niej dar od losu, bo od dawna pragnęła mieć dziecko.- Taa, w końcu skorzystała na tej sytuacji. W normalnym świecie nie mogła by jako samotna matka adoptować dziecka, może więc dla niej śmierć tamtej kobiety była na rękę.

Jackson chciał już wtrącić się do tej chyba jednak zbyt surowej wypowiedzi przyjaciela, jednak zanim to zrobił usłyszał szloch wydobywający się z za drzewa. Jackson od razu odchylił się by zobaczyć kto to. Niestety pech chciał, że była to ostatnia osoba którą by chciał tam zobaczyć. Nadia chwilę spoglądała załzawionymi oczami raz na niego i raz na Rogera. Po paru niezręcznych dla całej trójki sekundach uciekła. Jackson nawet nie zdążył nawet powiedzieć nic, by wytłumaczyć sytuację. Zresztą i tak nie miałby za bardzo nic do powiedzenia. - Niech to szlag! Akurat ona musiała tędy przechodzić. - Roger wydawał się jednak mniej przejęty całą sytuacją. - No wiesz, w końcu jesteśmy niedaleko stacji medycznej. Powinniśmy więc dopuścić możliwość, że... - A ty co, jesteś z siebie zadowolony!? Co ona teraz musi czuć! - Hej Jacko, wyluzuj trochę. No przyznam, że niezręcznie wyszło, ale... przecież dobrze wiemy jakie są między wami relacje, więc nie rozumiem, dlaczego tak się nad nią rozczulasz? - Rozzłoszczony Jackon, chwycił od Rogera piwo, które ten trzymał w ręku i otwierając je, oparł się o vana. - Bo to wszystko nie jest do końca tak jak myślisz. Może i nie darzę Nadii już największą sympatią, jednak w tej sprawie mam dla niej zrozumienie. - Jackson spojrzał na kumpla, który wydawał się nieco zdziwiony jego słowami. - Czy nie słyszałeś nigdy o tym, że aby coś dostać od losu, trzeba najpierw coś stracić...



Hej, Jacko! Jak zawsze punktualny. - Do sali w stacji „laska" wszedł, trzymając na rękach sporego królika z numerem 6 na boku, Jackson. - Cześć. Mam tego królika, a którego prosiłaś. - Nadia ucieszyła się i zabrawszy królika od kolegi, włożyła go do klatki z trocinami. - A co się stało z „piątką"? Przecież przyniosłem go jakieś dwa dni temu. - Nadia odpowiedziała, robiąc jakieś zapiski na kartce. - No niestety eksperyment z „piątką" się nie udał. Trochę szkoda, bo rokowania wydawały się obiecujące. - Nagle zrobiła wrażenie, jakby coś sobie przypomniała. - Ale, przecież dzisiaj jest dwunasty. Powiedź więc lepiej jak tam wrażenia po pierwszym miesiącu pracy? - Dziewczyna z właściwym jej szerokim uśmiechem zwróciła się do Jacksona. - Heh, dzięki, że pytasz. No muszę przyznać, że całkiem dobrze czuję się na wyspie, a robota też nie jest zbyt wymagająca. No i w końcu przyczyniam się do ulepszania świata. - Heh, no tak, w końcu po to wszyscy tu jesteśmy. Więc jeśli, nie masz żadnych sprzeciwów to zabierajmy się do roboty. Najpierw chcę pobrać materiał dna od naszego nowego kolegi.

Kilka godzin później nadal oboje znajdowali się w stacji medycznej. Nadia włożyła do dużego, skomplikowanie wyglądającego urządzenia parę flakoników, poczym wpisała coś do komputera. - Według mojego zegarka czas na przerwę. Kyle i Sarah wyszli już jakieś 10 minut temu. - Dobrze, poczekaj moment. Chcę tylko ustawić komputer, żeby zaczął analizować te próbki. - Po paru chwilach Nadia odwróciła się do Jacksona i ponownie się uśmiechnęła. - A więc co, idziemy do stołówki? - Wiesz co, zrobiłem dzisiaj kanapki. Może wyjdziemy więc po prostu na świeże powietrze. - Jacko pomachał przed oczami koleżanki torebką z kanapkami. - Ok., bardzo chętnie. Mam już serdecznie dosyć jedzenia ze stołówki. Kanapki nie mają przynajmniej na sobie loga Dharmy. - Jackson otworzył niewielką torebkę i spojrzał do środka. - No raczej nie mają. - Nadia roześmiała się i wyłączywszy światło, wyszli razem z sali.

Powiedz mi Jacko, co w sumie sprowadziło cię na wyspę? Tylko nie mów, że nigdzie indziej nie chciano zatrudnić cię do pracy z królikami. - Jackson siedzący obok Nadii na małej skałce zaśmiał się. - Nie, to zdecydowanie nie króliki mnie tu sprowadziły. Tak na dobrą sprawę był to przypadek. Zanim pojawiłem się na wyspie byłem... - Jackson ugryzł się w język, gdyż zrozumiał, że akurat informacja o jego poprzednim zajęciu nie jest czymś czym warto się chwalić. - To znaczy, pracowałem w Wildmore Boulding w Nowym Jorku. Pewnego razu pan Widmore zaproponował mi po prostu pracę na wyspie, a ja żądny nowych doświadczeń i nie trzymany niczym w tamtym świecie bez wahania się zgodziłem. - Widzę więc, że twoja motywacja była bardziej niewinna od mojej. - Z twarzy Jacksona zniknął uśmiech, by po chwili jego miejsce zajęło zaciekawienie. - A więc opowiedz mi o swojej motywacji. Dlaczego ty się tu znalazłaś? - Daj spokój, nie ma o czym mówić. - No ja przecież opowiedziałem ci o sobie, teraz czas na ciebie. - Nie chcę po prostu psuć ci humoru. To nie jest wesołą historia. - Ale wydaje mi się, że powinnaś to chyba z siebie wyrzucić. A ja obiecuję ci, że mój humor pozostanie nietknięty. - Nadia nie uśmiechnęła się jednak tym razem. Spojrzała tylko najpierw w ziemię, a następnie na wielkie smutne drzewo stojące przed nimi, które swoim wyglądem jakby wprowadzało w klimat historii, którą zaraz opowiedzieć miała dziewczyna.

- Pewnie myślisz, że skoro mam dopiero 25 lat to jeszcze niewiele wiem o życiu. Otóż w tym przypadku pozory mogą bardzo mylić... Los zdążył mnie już boleśnie doświadczyć. - Jackson nie zamierzał nic mówić, wsłuchiwał się tylko z uwagą w słowa koleżanki. - Gdy miałam 3 latka, wylądowałam w domu dziecka. Nie pamiętam nawet swoich rodziców... zresztą wcale mi na tym nie zależy. Po prostu zostawili mnie samą na świecie i od początku byłam zdana tylko na własne siły. Los jednak uśmiechnął się do mnie i jako jedna z najlepszych uczennic skończyłam szkołę średnią i dostałam się na wymarzone medyczne studia. Poznałam tam Jasona. Studiował klasę wyżej. Zakochałam się i dwa lata później oczekiwałam już dziecka. Postanowiłam zawiesić studia, planowaliśmy ślub. Jason zresztą bardzo mnie wspierał. Pragnął tego dziecka, chyba tak samo mocno jak ja. A ja chciałam po prostu dać dziecku wszystko to co mnie nie było dane. Jednak los postanowił inaczej. - W tym momencie w oczach Nadii pojawiły się łzy, lecz nie miała zamiaru zakończyć opowieści. - W 8 miesiącu poroniłam... Czy wyobrażasz sobie jaki był to dla mnie cios? Jednak na tym się nie skończyło. Jason nie mówiąc słowa opuścił mnie, wyjechał niewiadomo dokąd. Po kilku tygodniach napisał do mnie tylko list. Pisał w nim, że muszę go zrozumieć, że to wszystko było dla niego za trudne, że przecież on tak bardzo czekał na to dziecko, że oboje powinniśmy rozpocząć nowe życie. Nienawidziłam go wtedy z całych sił, jednak po jakimś czasie zrozumiałam, że rzeczywiście rozpoczęcie wszystkiego od nowa to jedyny sposób żeby zapomnieć. Oddałam się wtedy zupełnie nauce. Skończyłam studia i w końcu pojawiła się przede mną szansa. Szansa na to by zapomnieć. Nie zastanawiając się przyjęłam propozycję pracy w miejscu z którego od przeszłości dzieli mnie cały ocean. - Nadia uśmiechnęła się lekko przez łzy. - No dalej już się chyba nie da uciec. - Jackson spoglądał na koleżankę ze współczuciem. Nigdy nie spodziewałby się, że kryje ona w sobie taką tragiczną historię. - Nadia otarła szybko jednak łzy i nie czekając na słowa otuchy, wstała i powiedziała - Według mojego zegarka powinniśmy już wracać do pracy.



<center>

</center>





Kyle - jeden z naukowców Dharmy, dawnych kolegów Jacksona wychodzi z DHARMAbusa, otwiera boczne drzwi wozu i wyciąga z niego spore pudło. Jackson, który obserwował całą sytuację, zauważył, że z kartonu wyłoniły się najpierw długie uszy, a później całe główki królików. Jednak to inny szczegół ich wyglądu sprawił, że Jacko zastygł bez ruchu. Jeden z królików był czarny. Reakcja dozorcy była bardzo dziwna. Wpatrywał się w królika jakby ze strachem, a po chwili ruszył w stronę Kyle'a. - Hej Kyle! Skąd je wziąłeś!? - naukowiec nie zwalniając kroku pośpiesznie odpowiedział tylko Jacksonowi. - Ze stacji „płomień", a niby skąd? - Niezbyt jednak skory do rozmowy Kyle, postawił karton przed wejściem do budynku, wyjął z niego króliki, poczym wszedł do środka, zanim Jackson zdążył do niego podbiec. - Dozorca zauważył, że biały królik miał na futrze liczbę 41, a czarny 42. - Jacko rozzłoszczony ignorancją naukowca, gdy znalazł się przy drzwiach, mocno szarpnął klamką. Drzwi były jednak zamknięte od środka. Żeby przez nie wejść musiał by dysponować kartą magnetyczną, która została zabrana mu w dniu, w którym został dozorcą na wyspie. Jackson teraz jeszcze bardziej rozzłoszczony już miał zacząć walić w drzwi, gdy te się otworzyły. - O co ci chodzi Jacko, jestem zajęty, poza tym wież, że dozorcą nie wolno tu wchodzić. - Daj spokój Kyle, chcę zobaczyć tylko tego królika. - Krolika? Myślałem, że przez tamte wszystkie lata wystarczająco napatrzyłeś się już na króliki. - Ale mi chodzi o tego z numerem 42. On jest wyjątkowy. Ja już takiego kiedyś widziałem. - No całkiem możliwe. To już któraś z rzędu seria królików doświadczalnych. Mogłeś więc widzieć wcześniej numer 42. - Nie, nie oto mi chodzi. Po prostu wiele lat temu... tylko raz widziałem na wyspie czarnego królika...



Hmm... Czy naprawdę nie ma nikogo innego, kto mógł by się tym zająć? - Akurat dwóch naszych elektryków jest w stacji „hydra", a Jordan - jeden z dozorców, który też był kiedyś elektrykiem jest akurat chory i nie nadaje się do żadnej roboty. Następny jesteś więc ty. - Ale naprawdę nie wiem czy będę w stanie coś zrobić. Nie wiem dokładnie jak działa to ogrodzenie sonarowe . - Dasz sobie radę. Tutaj mam dla ciebie wszelkie plany, w aucie są narzędzia. - Roger wpatrywał się w Nadię wzrokiem zupełnie pozbawionym pewności siebie. - No przecież w swoich papierach miałeś napisane, że znasz się trochę na elektryce. - Taa, trochę... - No już daj spokój. Ogrodzenie nie może być przecież zepsute. Co będzie nas wtedy chroniło. - Ale w sumie przed czym chroniło? Dzikie zwierzęta uciekają od ludzi, poza tym baraki są pilnowane, nic się tu nie zbliży. - Nadia chcąc jakby urwać temat wepchnęła Jacksonowi do ręki plany ogrodzenia sonarowego. - W DHARMAbusie siedzi robotnik. Yyy, chyba Roger. On zawiezie cię na miejsce. - Jacko nie widząc sensu dalszej dyskusji odwrócił się i wsiadł do błękitnego vana.

To tutaj. Podobno napięcie pomiędzy tymi słupami wysiadło. - Mężczyźni wysiedli z auta i dozorca pokazał dokładnie o które dwa słupy chodzi. Jackson nigdy nie widział podobnego ogrodzenia. Były to wysokie i dość grube betonowe słupy zakończone o góry z obu stron półokrągłymi sonarami. Jacko nie widział dokładnie jak działają, jednak z tego co zdążył przeczytać po drodze zrozumiał, że wysyłają niebezpieczne dla ośrodka słuchu ultradźwięki i każdy kto by przeszedł przez sprawnie działające ogrodzenie najpierw zaczął by krwawić z uszu i nosa, a po kilku minutach by zmarł. Hodowca królików zdziwił się trochę, bo w zasięgu jego wzroku, pod ogrodzeniem nie leżały żadne martwe zwierzęta. - Co, pan też zauważyły, że nie leżą tu żadne zwierzaki? Rzeczywiście też się nad tym zastanawiałem. Ale może po prostu ta bogata fauna wyspy jest trochę przereklamowana, a środki ostrożności nieco przesadzone. - Tak, pewnie masz rację. - Jackson przyklęk obok jednego ze słupów, poczym wpisał kod dostępu, który ku jego wątpliwemu zdziwieniu składał się z liczb: 4-8-1-5-1-6. Na wszelki wypadek wyłączył też cały odcinek ogrodzenia i otworzył skrzynkę z obwodami. - To ja się zmywam i tak nic nie pomogę, a mam jeszcze trochę roboty. - Jacko spojrzał na robotnika i pokiwał głową przytakując. - A tak w ogóle to jestem Roger Linus. Jakby pan kiedyś czegoś potrzebował... - Jackson wstał i podał rękę Rogerowi. - Ja jestem Jackson Chefs. Dzięki, nie wykluczone, że skorzystam. - Po wymianie nieco wymuszonych uśmiechów Roger odwrócił się w kierunku auta. Zanim jednak do niego wsiadł znów zwrócił się do Jacksona. - Aha, tutaj mam jeszcze dla pana krótkofalówkę. - Roger rzucił mu urządzenie, które Jacksonowi ledwo udało się złapać. - Jeśli będzie za późno żeby wracać pieszo, proszę zadzwonić, przyjadę. - Dzięki, ale mam nadzieję, że nie zajmie mi to aż tak dużo czasu. - Gdy robotnik już odjechał, Jackson nadal stał obok wielkiego słupa, w jednej ręce trzymając śrubokręt, a w drugiej krótkofalówkę. Ciężko było mu się oprzeć wspomnieniu na swoją dawną pracę w Widmore Boulding. Tam często zajmował się pracami elektrycznymi, a z krótkofalówką nie rozstawał się na krok.

- A więc co my tu mamy. - Jacko przedzierał się przez obwody próbując zlokalizować źródło problemu, jednak nic mógł znaleźć nic co wskazywało by na to, że ogrodzenie na tym odcinku nie działa. - Naprawdę dziwne. - W końcu postanowił ponownie uruchomić słupy i sprawdzić czy aby na pewno nadal nie działają. Gdy znów wpisał kod i przekręcił wajchę włącznika, naszła go nowa wątpliwość. - Tylko jak teraz sprawdzić... - W tym momencie dokładnie nad jego głową przeleciał niewielki czarny ptak. Nie umiał dokładnie określić co to był za ptak, jednak ważniejsze było ot, że bez trudu przeleciał on przez ogrodzenie. Przez dłuższą chwilę Jackson wpatrywał się na ptaka, by sprawdzić czy z tym na pewno wszystko w porządku. Ptak poszybował jednak wysoko nad drzewami. - Więc jednak nie działa. - Jackson westchnął na myśl, że problem jest jednak trudniejszy niż mu się wydawało.

Zanim zdążył schylić się z powrotem do skrzynki z przewodami, coś zaabsorbowało jego uwagę. W gąszczu dżungli rozciągającej się za ogrodzeniem, zauważył jakiś ruch. Wzdrygnął się aż na myśl, że przed otwartym ogrodzeniem może rzeczywiście czaić się jakieś dzikie zwierze. Ku jego ponownemu zaskoczeniu to co widział miało jednak wyraźnie ludzką postać. Nie był w stanie dostrzec twarzy, ale to z pewnością był człowiek. Jacko odruchowo ruszył w stronę tajemniczej postaci. Ponownie wzdrygnął się gdy znienacka usłyszał szmer w krótkofalówce, którą ściskał w ręku. Ze zdumieniem odkrył, że właśnie przekroczył linię ogrodzenia. Chodź zrobiło mu się głupio samemu przed sobą ze swojej lekkomyślności, to ucieszył się, że nic mu nie jest. Przy okazji też ostatecznie sprawdził, czy ultradźwięki na pewno są wyłączone. W końcu przypomniał sobie o tym co przed chwilą widział. Teraz jednak w tamtym miejscu nie było nic poza roślinnością i drzewami. - Roger!? Nadia!? Kto tu jest!? - Szedł dalej i wkroczył w gąszcz tropikalnego lasu. - Czy tutaj ktoś jest? Mam nadzieję, że to nie jest żaden żart. Nikt bez pozwolenia nie powinien wychodzić poza ogrodzenie. - Nikogo jednak tam nie było. Tym co sprawiło u Jacksona zatrzymanie oddechu była jednak blada cisza, która nagle zapadła. Strach wielokrotnie spotęgował się jeszcze gdy mężczyzna usłyszał niewyraźne szepty dochodzące jakby z kilku stron na raz. Nie był jednak teraz w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Impulsywnie nasunęła mu się myśl, że ostatni raz bał się tak przemierzając korytarz 42 piętra Widmore Boulding w noc w której dowiedział się o wyspie, projekcie i liczbach. Nieoczekiwanie głosy nabrały bardziej wyraźnego i ludzkiego wydźwięku. - Nie róbcie tego dłużej. Przestańcie. Musicie przestać. - Przerażony Jackson oglądał się dookoła, jednak tajemnicze głosy dochodziły po prostu znikąd. Wtedy dostrzegł jakiś ruch, dosłownie obok siebie. Kilka stóp przed nim stał niewielki czarny królik. Gdy zorientował się, że głosy dochodzą właśnie od królika, uznał, że znajduje się w stanie kompletnej paranoi. Zamknął więc z całej siły oczy, a uszy mocno przykrył dłońmi. Królik nie zwracając na to uwagi mówił dalej. - Musicie to zakończyć i odejść stąd. - Jackson zauważył, że pomimo zatkania uszu dokładnie słyszy słowa diabelskiego zwierzęcia. Otworzywszy oczy, przekonał się, że ten również nie zniknął. Co więcej jego słowa wydawały się coraz głośniejsze i coraz bardziej nie do wytrzymania. - Nie możecie zmienić liczb. Zamiast ulepszać świat, niszczycie go! Musicie opuścić wyspę! - W chwili w której adrenalina w ciele mężczyzny sięgała już zenitu, znów usłyszał szum w krótkofalówce. Rzucił ją w panice na ziemię i przez chwile z niesłabnącym przerażeniem wpatrywał się w nią. Tym razem głosy wydobywające się właśnie z niej zaczęły stawać się wyraźniejsze. - Panie Chefs? Jackson? Co się dzieje? Nagle dotarło do niego, że to głos Rogera - robotnika, którego poznał dzisiejszego dnia, a czarny królik, razem ze swoim przerażającym głosem zniknął. Po kilku sekundach, w których starał się odzyskać oddech, podniósł z ziemi krótkofalówkę. - Roger? - Tak to ja. Co się dzieje. Dlaczego nie odbierałeś? Dzwonię by spytać się jak idzie robota. - Dopiero teraz hodowca królików zdołał opanować oddech i uspokoić się trochę. - Robota... wiesz, nie za dobrze. Chyba chciałbym żebyś po mnie przyjechał. Nie dam rady już dzisiaj pracować...



Czarnego? Jak to czarnego? Wszystkie króliki na wyspie są białe, te dwa też były. - Zaskoczony słowami Kyle'a, Jacko wpatrywał się w niego dłuższą chwilę. - Jak to białe? Ja przecież widziałem! Jeden z nich był czarny! - Oburzony i chyba nieco przestraszony tonem dozorcy, Kyle postanowił nie dyskutować dłużej. - Hej, wy dwaj! Pomóżcie mi! Ten człowiek stwarza problemy. - Na jego zawołanie przybiegło dwóch robotników, którzy przechodzili akurat nieopodal. - Zabierzcie go stąd. - Po tych słowach Kyle prędko zatrzasnął przed Jacksonem drzwi. - Nie kłam! To był czarny królik! Dlaczego kłamiesz!? - W tym momencie mężczyźni chwycili Jacksona i odciągnęli go od wejścia do budynku. On choć nie mógł walić już w drzwi, nadal krzyczał. - Nie rozumiecie! Ten królik coś zwiastuje! On zwiastuje coś bardzo złego!



<center>

</center>





Przepraszam panie Goodspeed, nie wiem co we mnie wstąpiło. Po prostu ta sytuacja sprawiła, że wszystko mi się pogmatwało. Naprawdę żałuję. - Mam nadzieję, że żałujesz Chefs. - Mężczyzna siedzący po drugiej stronie biurka wbił w dozorcę ostre spojrzenie. - Chyba zdajesz sobie sprawę co powinienem w takiej sytuacji zrobić. Takie zachowanie i to u dozorcy, który powinien pilnować tu porządku jest niedopuszczalne. - Po ostatnich słowach wypowiedzianych przez jego przełożonego Jackson podniósł głowę, która dotąd skierowana była dość obojętnie ku podłodze. - Wiesz co Horace? Szczerze mówiąc twoje zachowanie też jest dla mnie niedopuszczalne. I w cale nie zamierzam tego wysłuchiwać. - Goodspeed poczuł nagle, że przestał być panem sytuacji. - Obaj dobrze wiemy, że nie możesz mnie wylać. Obaj dobrze wiemy, że i tak zostanę na wyspie, więc zakończmy tą bezproduktywną rozmowę. - Masz rację. Twoja dość "wyjątkowa" sytuacja nie pozwala mi usunąć cię z wyspy. - Jacko parsknął tylko i skierował się ku wyjściu. - Jednak nie myśl, że będziemy tolerować twoje zachowanie. - Dozorca ponownie odwrócił się w stronę przełożonego a na jego twarzy pojawiły się rysy zaskoczenia - Zostaniesz na wyspie, jednak nie będziesz już dłużej dozorcą. - Słowa te Horace wypowiedział z widoczną chyba trochę bardziej niż zamierzał satysfakcją. - Co? A niby kim mam teraz być? Wiesz, że nie wrócę już do roli hodowcy. - Tak, wiem o tym. Postanowiliśmy więc, że odejdziesz na emeryturę. Nadal będziesz zamieszkiwał swój barak i co miesiąc będziesz dostawał pensję niemal równą twoim dotychczasowym zarobkom. Powinieneś być chyba zadowolony? - Jackson wyraźnie zszokowany i przytłoczony informacją, którą przed chwilą usłyszał, ponownie spuścił głowę ku ziemi. - Horacy, który znów poczuł, że znów ma przewagę, dodał z sarkazmem - Spójrz na tą sytuację z innej strony. Będziesz mógł przynajmniej zapisać się teraz do klubu książki. - Jacksonowi wyraźnie ani trochę ni było do śmiechu. Nie mówiąc więc ani słowa, odwrócił się tylko i ociężałym krokiem ruszył w kierunku drzwi. - Nie mogliśmy dać ci kolejnej szansy. - Jackson chwycił klamkę, jednak nadal nie otwierał drzwi. Odwrócił tylko głowę i spojrzał w oczy Horace'go. To co w nich widział, widział w spojrzeniach ludzi na wyspie już od bardzo dawna. Przypominało mu to o tym, że nie należy już do Inicjatywy Dharma. Że nie jest już jednym z nich. Nie jest nim od tamtego wydarzenia...



Halo? - Cześć Jacko, tutaj Nadia. Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale mam ważną sprawę.- Jackson stojący ze słuchawką w ręku przy ścianie na której wisiał telefon, postanowił wysłuchać koleżanki, tym bardziej, że jej ton głosu brzmiał raczej służbowo. - Zatwierdziliśmy dzisiaj pewną decyzję. Rozpoczynamy nowe badania. Będziesz więc mi potrzebny... - Zaczekaj, Nadia. Szczerze mówiąc nie jestem pewien czy chcę brać udział w czymś nowym. Może po prostu podeślę króliki... - Poczekaj. Nie wiesz co to za badania. Na razie mogę powiedzieć ci, że to coś naprawdę dużego i że bardzo przyda mi się twoja pomoc jako asystenta, jak i oczywiście hodowcę królików doświadczalnych... - Ale Nadia... - Nic nie mów. Jestem pewna, że jeśli zobaczysz o co chodzi nabierzesz zapału. - Jacko postanowił nie protestować więcej. - Po prostu przyjdź jutro z samego rana do stacji "Orchidea" - Mam przyjść do Orchidei? Wybacz, ale jakoś nie specjalnie interesuję się botaniką... - Nie, czekaj. To nie będą badania na roślinach. Ja mam na myśli prawdziwą stację orchidea. - Dopiero teraz Jackson trochę bardziej się zaciekawił. - Prawdziwą? Ale o czym ty... - Mówiłam przecież, że to coś wyjątkowego. Po prostu bądź tam jutro o 6. Będę na ciebie czekała.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Amos81 dnia Pon 13:21, 02 Mar 2009, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Amos81
Inny


Dołączył: 13 Gru 2007
Posty: 2359
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 107 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: W-wa
Płeć: Zagubiony

PostWysłany: Pon 12:26, 02 Mar 2009    Temat postu:

Jak na moje oko kwiatki potrzebują trochę wody. - Jackson stał z dorodnym królikiem na rękach przed Nadią. Znajdowali się w czymś na kształt szklarni i otoczeni byli dookoła różnorodną roślinnością. - A może właśnie tego dotyczy ten wyjątkowy eksperyment. Tak, rośliny nie potrzebujące wody. To było by coś. - Zaraz zniknie ten twój sarkazm... - Nadia podniosła zasuwę, która wcześniej wydawała się być półkami na kwiaty, po czym ich oczom ukazała się winda. Jacko wyraźnie nie spodziewał się windy w szklarni. Nadia zauważywszy reakcję kolegi skończyła zdanie. - ... jak zobaczysz co jest na dole. - W tym momencie drzwi od windy otworzyły się nieco ociężale i Jacko podążając za panią-naukowiec wszedł do środka. - W windzie były tylko dwa przyciski: góra i dół. Nadia wcisnęła oczywiście dół i winda natychmiast zaczęła opadać.

Jacksonowi od razu przypomniało to windę z Widmore Boulding, tą również jechało się naprawdę długo. - Czy jesteś pewna, że miejsce do którego zmierzamy to nie zakłady górnicze Dharmy. - Nie, zdecydowanie nie, ale uwierz mi, że jest ważny powód dla którego stacja znajduje się tak głęboko. - Królik Jacksona zrobił się nagle bardzo niespokojny i prawie wyrwał mu się z rąk. - Widzisz, on też wyczuwa, że to miejsce jest niezwykłe. - W głowie Jacksona zaczął pojawiać się coraz większy mętlik. Chciał się w końcu dowiedzieć jakie badania przeprowadzane są w stacji Orchidea. Gdy winda zatrzymała się wiedział, że odpowiedź na jego pytanie znajduje się dokładnie za drzwiami, które za chwilę się otworzą. - Nadia spojrzała na niego a w jej oczach również dało się zauważyć nie małą ekscytację. - To prawdopodobnie jedyne takie miejsce na całym świecie. - Drzwi od windy otworzyły się w końcu, jeszcze chyba z większym oporem niż te na górze.

Na razie Jacko widział tylko ciemność, jednak śladami Nadii ostrożnie wyszedł z windy. - Gdy ta zapaliła światło, oczom dozorcy ukazało się pomieszczenie raczej niczym nie odbiegające wyglądem od pozostałych stacji na wyspie. Dużo było w nim skomplikowanie wyglądających urządzeń i komputerów. - Szczerze mówiąc po twoich zapowiedziach spodziewałem się czegoś więcej. - Poczekaj jeszcze chwilę. - Gdy weszli do głównej sali stacji "Orchidea", uwagę Jacksona zwróciła komora osadzona w jednaj ze ścian. Znajdowała się za grubym włazem, który wyglądał jakby był stworzony po to by przetrzymać wybuch kilku kilogramów C4. - Co to za... - Właśnie. To komora w której prowadzone są testy. Ze względów bezpieczeństwa przewidziana jest dość złożona procedura, więc najpierw powinieneś oglądnąć instruktaż. - Nadia otworzyła jedną z szuflad i wyciągnęła z niej czarną kasetę z napisem: "Film instruktażowy stacji Orchidea, wersja beta".- To na razie tymczasowa wersja. W przyszłości mamy zamiar nakręcić film z użyciem królika. - Dobrze, mogę to oglądnąć, ale czy mogła byś mi w końcu wyjaśnić jakiego rodzaju badania... - Powiem ci tylko, że stacja jest umiejscowiono tak głęboko, gdyż wykorzystuje ona właściwości „jądra wyspy". Reszta jest na filmie. Po prostu go oglądnij. - Jackson bez dalszych słów włożył film do odtwarzacza i wcisnął „play".

Mężczyzna na kasecie był tym samym mężczyzną którego Jackon widział w innych filmach instruktażowych na wyspie. To o czym mówił na tym nagraniu jednak dużo bardziej przykuło jego uwagę. Z początku hodowca królików nie do końca rozumiał o czym mowa. Nie miał pojęcia na czym polega efekt Casimira, jednak gdy naukowiec powiedział coś o przemieszczeniu w czasoprzestrzeni, Jackson zrozumiał prawdziwą wagę eksperymentów dokonywanych w Orchidei. Pod koniec filmu do komory mężczyzna włożył małą białą mysz z numerem 2. - Na razie badano tylko myszy, ale to na nie naprawdę działa. - Powiedziała Nadia, nadal wpatrując się w film, zupełnie jakby tak jak Jckson, oglądała go pierwszy raz. - To co stało się na filmie kilka chwil później sprawiło że Jacko dostał gęsiej skórki. Kamera zainstalowana we wnętrzu komory zarejestrowała jak mysz znika na ułamek sekundy. Była to z pewnością najniezwyklejsza rzecz jaką Jackson Chefs widział w całym swoim życiu. Zrozumiał on wtedy coś bardzo ważnego.

Po dłuższej chwili milczenia Nadia odezwała się w końcu. - I jak? Ja pierwszy raz oglądnęłam to 2 dni temu i uwierz mi, że z wrażenia nie mogłam w nocy spać. - Jackson nadal nie wypowiedział ani słowa. - Wczoraj dostałam pozwolenie na rozpoczęcie badań z wykorzystaniem królików. - Jacko spojrzał tylko na królika którego kilka chwil temu odłożył do klatki stojącej na stole. - Czy uważasz, że to jest w porządku? - Nadia zdziwiła się trochę tym pytaniem, jednak postanowiła je zignorować, bo wyglądało na to, że jej pomocnik zadał je chyba bardziej sam sobie. - Za pół godziny mają tu być doktor Nearson i Andrews. Będą świadkami tego co zamierzamy zrobić. Miejmy nadzieję, że próba przeniesienia w przyszłość o 0,25 sekundy królika powiedzie się. - Mężczyzna nadal wydawał się niezbyt zainteresowany tym co mówiła Nadia i wciąż wpatrywał się w królika, który wyraźnie wyczuwał co go czeka. - Mamy pół godziny żeby przygotować wszystko do testu. Pomożesz mi czy będziesz tak siedział? Chyba to, że jesteś pomocnikiem naukowym i to właśnie moim do czegoś zobowiązuje. - Ta sarkastyczna uwaga dotarła w końcu do Jackona, który oderwał nareszcie wzrok od swojego małego podopiecznego. Gdy pomagał Nadii przenosić jakieś sprzęty wydawał się jednak nadal nieco nieobecny. - Czy te myszy, te na których przeprowadzaliście już badanie przeżyły? - Nie do końca. Ale jedna przeżyła całe 8 minut po przeprowadzeniu eksperymentu. Dokonaliśmy już odpowiednich poprawek i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, królik powinien przetrzymać jeszcze dłużej... jeżeli oczywiście w ogóle zdechnie. - Tak, więc miejmy nadzieję, że się postara i nie zepsuje nam eksperymentu. - Nadia uśmiechnęła się, jednak nie była pewna czy ta uwaga miała na celu ją rozśmieszyć.

Mam wnieść to do kantorka? - Zapytał koleżankę Jackson, trzymając w rękach karton z jakąś dokumentacją. - Yyy, tak. Musimy to wszystko uporządkować. Albo lepiej daj, ja to wezmę. - Pomocnik wręczył kobiecie karton, poczym ta poprosiła go aby otworzył kantorek. Klucz znajdował się w zamku. - Ok, dzięki. Włożymy tu wszystkie kartony z dokumentami. - Gdy Nadia weszła do pomieszczenia, nagle drzwi zamknęły się z trzaskiem. - Kobieta, będąc w szoku nie zdążyła nawet nic powiedzieć. Dopiero gdy usłyszała dźwięk przekręcanego klucza w zamku zrozumiała co się dzieje. - Jackson? Co ty robisz? Nie wygłupiaj się! - Przykro mi, nie ma innego wyjścia. - Odpowiedział przytłumiony głos zza drzwi. Był to oczywiście głos Jacksona. - Jacko, co ty wyprawiasz!? Co zamierzasz zrobić!? - Mężczyzna odszedł już od dzielących ich drzwi, bo aby był słyszany musiał krzyczeć. - To co powinienem zrobić! Nie bój się, tobie nic się nie stanie! - Kobieta usłyszała, że drzwi od komory, w której prowadzone są badania z czasoprzestrzenią otwierają się.

Jackson chwycił metalowe krzesło i umieścił je we wnętrzu komory. Rozglądając się dalej nerwowo spostrzegł metalową klatkę, w której siedział królik. Wyciągnął go prędko, a klatkę włożył do komory. - Nadia usłyszała brzdęk metalu, co wprowadziło ją w konsternację. - Jackson, co ty do cholery wyprawiasz!? Chyba nie wkładasz do komory metalowych rzeczy!? Przecież wiesz do czego to doprowadzi! Przecież widziałeś na filmie... - Nadia zrozumiała nagle, że to co robi Jackson robi z pełną świadomością i premedytacją. - Jacko, ale dlaczego!? Co chcesz tym udowodnić!? Czego chcesz dokonać!? - Kobieta usłyszała, że komora się zamyka, a Jackson podchodzi po chwili do drzwi od kantorka. - Niczego nie chcę udowodnić. Chcę tylko przesłać wiadomość... Nie powinniście tego robić. To nie powinno się w ogóle dziać. Ty też nie powinnaś w tym uczestniczyć. - Ale dlaczego!? My...my tylko chcemy sprawić by świat był lepszy. Przecież wiesz o liczbach. - Liczby? Tak wiem o liczbach. Wiem też, że zmieniając je niczego nie dokonacie. Zresztą nie macie prawa ingerować w porządek świata. Zamiast go naprawić niszczycie go! - Ale o czym ty w ogóle... - Nagle rozległ się potężny huk.

Zamroczony Jackson, który nadal trzymał królika na chwilę stracił orientację. Dopiero po chwili dostrzegł, że z jego uszami jest coś nie tak, bo słyszy jedynie szum. Nie zwracając na to jednak uwagi, spojrzał od razu w stronę komory. Ku jego zaskoczeniu spostrzegł jednak, że wybuch nie spowodował większych zniszczeń. Jedna z szyb na drzwiach komory była pęknięta, a przez drugą widział, unoszący się w jej wnętrzu dym. Mężczyzna spodziewał się po wybuchu czegoś więcej. W jego oczach widać było wręcz szaleństwo. Szaleńczo próbował sprawić, aby eksperymenty z czasem, które wydawały się dla niego czymś co przekracza granicę rzeczy w które może ingerować człowiek nie były dalej prowadzone. Usłyszał nagle głuche krzyki, dochodzące z za jego pleców. Zanim zdążył się obrócić, ktoś powalił go na ziemię. W tym też momencie odzyskał słuch. - To on spowodował wybuch! Chciał zniszczyć sprzęt! - Człowiek który się na niego rzucił to doktor Andrews, który akurat musiał przybyć do stacji. Gdy leżąc na ziemi spojrzał za siebie zobaczył roztrzęsioną Nadię wyjaśniającą sytuację doktorowi Nearsonowi, który przyszedł z Andrews'em. - Jacko ponownie spojrzał na Nadię, która nadal gorączkowo opowiadała jak doszło do całego zdarzenia. - Musiał planować ten... sabotaż już od jakiegoś czasu. To wariat. - Wzrok Nadii i Jacksona spotkał się w tym momencie. Mężczyzna zauważył, że patrzy ona na niego teraz zupełnie inaczej niż wcześniej. W jej oczach widział nie tylko roztrzęsienie i rozczarowanie postawą Jacksona, ale i pogardę. Wiedział on, że to spojrzenie nigdy się już nie zmieni.

<center>

</center>

Jackson siedzi sam na skarpie nieopodal baraków, skąd wyrzucił ostatnio list od matki. Nie miał na sobie stroju dozorcy. Był ubrany w luźną jasną koszulę i krótkie dżinsowe spodnie. Gdy spoglądał w stronę słońca, które co chwile zakrywały i odsłaniały chmury, usłyszał znajomy głos silnika. Nie odwracając się nawet jedynie westchnął i po chwili powiedział: - Widzę Roger, że nie dasz mi tutaj już nigdy posiedzieć w samotności. - Jednak głos, który mu odpowiedział nie należał do Rogera. - Mój tata siedzi teraz w domu. Pewnie śpi. A ja przepraszam jeśli przeszkadzam. - Nie, Ben daj spokój. Po prostu myślałem, że to twój ojciec. Siadaj. - Zachęcony gestem byłęgo dozorcy Ben usiadł koło niego. - Jestem tu żeby Pana przeprosić. - Jackson zrobił nieco zdziwioną minę, bo nie przypominał sobie nic za co Ben musiał by go przepraszać.. - Gdy był Pan u nas ostatnio, niezbyt ładnie się zachowałem, wybiegając nagle z domu. - Daj spokój, naprawdę nic się nie stało. Po prostu się wkurzyłeś. Każdy w końcu kłócił się kiedyś ze swoim staruszkiem. - Ben nie odpowiedział nic, tylko wbił wzrok w dżunglę, która rozciągała się przed nimi. - Jacko zrozumiał, że Ben nie przyszedł do niego tylko żeby go przeprosić. Po prostu tak jak każdy człowiek potrzebował z kimś porozmawiać, a nie ulega wątpliwości, że z nim miał lepszy kontakt niż z własnym ojcem. - Wiesz, ostatnio kiedy tu siedziałem przyszedł do mnie George. Martwił się o mnie, bo zniknąłem tak nagle. - W reakcji na ostatnie słowa dozorcy wzrok Bena stał się jakby bardziej pusty. - Ja jednak wtedy potrzebowałem tylko przemyśleć parę spraw. Zamknąłem wtedy pewien rozdział w moim życiu. Wydawało mi się więc, że rozpoczyna się nowy. Teraz siedzę tu i wątpię, że jeszcze w ogóle coś mnie w tym życiu czeka. Chyba po prostu nie ma już dla mnie nowego rozdziału. - Ben nadal nic nie mówił, jednak wyraźnie intensywnie o czymś myślał. - Pamięta Pan naszą pierwszą rozmowę. To było dopiero co po tym jak został pan dozorcą. - Tak, wydaje mi się, że pamiętam. - Powiedział mi Pan wtedy, że z pewnością mam w życiu jeszcze coś bardzo ważnego do zrobienia. - Nadal tak uważam, naprawdę. - Chodzi mi o to, że moje dotychczasowe życie nie jest takie jak bym chciał. Czuję jakby moje prawdziwe życie miało się dopiero zacząć. Po prostu mam już dosyć tego co jest teraz. - Wiesz co Ben. Naprawdę cię rozumiem. Nawet nie wiesz jak bardzo. I powiem ci tylko tyle... Zrób to. Pokieruj swoim losem. Zmień swoje życie na takie jakiego oczekujesz.... ostatecznie. - Ben spojrzał teraz w niebo tak jak przed chwilą robił to Jackson. - Wierzę, że tobie się to uda, bo w przeciwieństwie do mnie jesteś silny. Musisz tylko wystarczająco mocno w to uwierzyć...



No, trzeba przyznać, że dość nieciekawa historia. - Jackson i Roger stali razem przy DHARMAbusie. Słońce grzało niemiłosiernie, a Roger wyrażał swoją opinię na temat tego co zrobił świeżo upieczony dozorca.. - Ja szczerze mówiąc nie miał bym tyle odwagi. W gruncie rzeczy też to wszystko mi się nie podoba, ale dla mnie osobiście nie ma to większego znaczenia. - To pewnie dobrze dla ciebie. Przynajmniej nie zostaniesz wyrzucony z roboty. - Ach, co to za robota. Przypływając na wyspę miałem nieco inne aspiracje. - Mężczyzna spojrzał na Jacksona, który dopiero przyzwyczajał się, że jego nowa praca również znajduje się daleko poniżej jego aspiracji. - No tak, teraz jedziemy chyba na tym samym wózku. Ale kto by pomyślał. Pomocnik naukowy i hodowca królików doświadczalnych stanie się dozorcą. - Ostatnie słowo wyraźnie poruszyło Jacko, który poczuł się nieco zmieszany, bo zrozumiał, że teraz on i Roger praktycznie niczym się nie różnią. - Ale nie bój nic, nasza mała robotnicza społeczność jest na pewno weselsza od twojej byłej naukowej społeczności i w gruncie rzeczy powinieneś się cieszyć, że się z tego wyrwałeś.- Dozorca spojrzał w niebo i westchnął głęboko. - Wiesz, to nie chodzi o to, że nie pracuję już przy badaniach. W końcu to była moja decyzja. Zrozumiałem, że nie chcę robić tego co do tej pory robiłem i z tym zakończyłem. - I przy okazji rozwaliłeś trochę naukowego sprzętu. - Wtrącił z rozbawieniem Roger. - Chodzi o to, że nie jestem pewien, że to co mam robić teraz, jest tym czego oczekiwałem. - Przyzwyczaisz się. - Robotnik otworzył drzwi od niebieskiego vana, poczym sięgnął po dwie puszki piwa schowanego pod siedzeniem. - Wiem, że czujesz się teraz zagubiony i pewnie trochę to potrwa, ale w końcu zrozumiesz, że my też jesteśmy normalnymi ludźmi. - Jackson zdał sobie właśnie sprawę, że jego dawni, jak mu się wydawało przyjaciele, nigdy naprawdę nimi nie byli, bo po całej sytuacji po prostu jakby o nim zapomnieli. Nadia z dnia na dzień zaczęła po prostu go ignorować, a Jackson zdając sobie sprawę, że to co było definitywnie się zakończyła, nawet nie szukał z nią kontaktu. - Robotnik wręczył Jacksonowi jedną puszkę, a ten jakby lekko się rozchmurzył. - Gdy tak teraz o tym myślę, to miałeś dużo szczęścia, że zrobili cię tylko dozorcą. Tak w gruncie rzeczy za sabotaż i zniszczenie naukowego sprzętu powinieneś wylecieć z wyspy. - No pewnie, że powinienem. - A więc dlaczego... Znalazłeś na nich jakiegoś haka? - Hmm, nie musiałem nawet go szukać. Władze Dharmy zrozumiały, że wyrzucając mnie z wyspy mogą narobić sobie gorszego bałaganu niż trzymając mnie tutaj. Tam mógłbym zacząć działać przeciwko nim. Mógł bym pójść do gazet. A tutaj mają mnie na oku. - Roger z zaciekawieniem spojrzał znów na dozorcę. - A zrobił byś to, gdybyś opuścił wyspę. - Sam nie wiem. Już sam nie wiem do końca co o tym wszystkim myśleć. Gdy przybyłem na wyspę widziałem w tym wszystkim jakiś cel, wydawało mi się, że mam do zrobienia coś ważnego. - Jacko otworzył puszkę z piwem i wziął pierwszy spory łyk, poczym trochę się skrzywił. - Teraz okazało się, że to wszystko jest kompletnie nic nie warte i zamiast wpierać "wspaniały" projekt Dharma powinienem robić wszystko żeby go zwalczać. - Mężczyzna zrobił dłuższą pauzę, ale nie łyknął w tym czasie piwa. - Nie mam chyba na to już siły. Wolę już siedzieć na tej przeklętej wyspie i po prostu czekać aż nadejdzie moje przeznaczenie.

Ben! Chodź tutaj! - Roger zawołał chłopca, który przechodził akurat niedaleko nich. Ten był wyraźnie niezbyt chętny do spełnienia jego prośby, jednak posłusznie podszedł. - To jest mój syn Ben. - Z twarzy Jacko było można wyczytać spore zaskoczenie. - Przywitaj się Ben. To jest Pan Chefs. Od dzisiaj... można powiedzieć, że jest naszym nowym znajomym. - Chłopiec podał rękę mężczyźnie, jednak nie powiedział przy tym ani słowa. - Widząc to Roger nieco się rozzłościł. - Dał byś już spokój mały. Nie możesz wcale się nie odzywać. - Chłopak spuścił tylko głowę, a Roger zwrócił się do Jacksona. - Przepraszam za niego. Widocznie brak mu dobrych manier. - Nie, daj spokój nic się nie stało. Tak w ogóle to jestem w szoku, że masz syna. Nie spodziewałem się tego. - Taaa, jak widać mam. Ale widzisz jaki mizerny. W ogóle jest małomówny, ale od przybycia na wyspę nie odzywa się praktycznie wcale. - Ahhh, widocznie brak mu motywacji. - Powiedział dozorca. - Zresztą nie za bardzo mu się dziwię. W końcu ta wyspa... - Jackson ugryzł się w język. - To znaczy, nie że nie ma tu żadnych perspektyw. W sumie to ciekawe miejsce. - Mężczyzna ukucnął i chwycił Bena za ramię, żeby ten go wysłuchał. - Chodzi mi o to, że ja może nie mam już przyszłości na tej wyspie, ale ty jesteś jeszcze bardzo młody chłopcze. Masz przed sobą całą przyszłość, a w niej z pewnością jeszcze coś ważnego do zrobienia.

<center>

</center>

Jackson stał ze strzelbą koło swojej ulubionej gruszy. Był już nieco zmęczony, więc postanowił usadowić się w swojej ulubionej pozycji pod pniem. - Jacko. - Usłyszawszy swoje imię, poderwał się na nogi, zanim jeszcze zdążył dobrze usiąść i oglądnął się dookoła, by sprawdzić kto go woła. Nie musiał jednak widzieć twarzy by poznać, że był to głos Nadii. - Co ty tutaj robisz? Nie mam czasu na żadne kłótnie. - Nie, poczekaj. Nie przyszłam się wcale kłócić. Chciałem tylko porozmawiać. - Zaskoczenie mężczyzny było naprawdę ogromne, bo nie spodziewał się, że Nadia nagle będzie chciała z nim rozmawiać i to normalnym, spokojnym tonem. - Kobieta podeszła do drzewa, poczym pod nim usiadła. Jackson oczywiście zrobił natychmiast to samo. - A więc o czym chcesz... - Wiem, że powinniśmy wyjaśnić sobie wszystko już wiele lat temu, jednak... wtedy, na początku, byłam po prostu wściekła i zawiedziona tobą, tym co zrobiłeś. Później nie było już okazji i... chyba łatwiej było zapomnieć o naszej przyjaźni niż próbować budować ją od nowa. - Chyba nie myślisz, że teraz uda nam się ją odbudować. - Nie, wiem, że to już nie możliwe. Po prostu nie chciałabym żebyś widział mnie jako kogoś kim nie jestem. Ja po prostu całą złość jaka się we mnie zbierała skupiałam na ochronie mojej córeczki. Po prostu z całej siły nie chcę żeby spotkały ją w życiu takie nieszczęścia jakie spotkały mnie. - O jakiej złości mówisz? - Przerwał jej Jackson, a w jej oczy zeszkliły się lekko od czających się w nich łez. - Mówię o złości na samą siebie. O złości na to co robiłam, na to czego nie powinnam robić. Na to, że choć z całej siły cię potępiałam, w głębi duszy wiedziałam, że masz rację, ale... nie potrafiłam się sama przed sobą do tego przyznać. Wiem, że to co robimy w niczym nie pomoże, jednak poświęciłam całą swoją energie, całe swoje życie na te badania. Zawsze chciałam wierzyć, że robię coś ważnego, coś co ma znaczenie. Na początku robiłam to dla siebie, a później dla Katie. - Łzy pociekły po policzkach Nadii, uniemożliwiając je powiedzenie czegoś więcej. - Jackson spojrzał w jej załzawione oczy i zobaczył w nich to czego nie widział już od bardzo dawna. Zobaczył w nich prawdziwą Nadię, która jak sobie teraz uświadomił zawsze kochał.

Zadowolony i chyba nawet szczęśliwy Jackson przemierzał osiedle by znaleźć Rogera i opowiedzieć mu co się stało. Po jakimś czasie zauważył go z daleka, jednak postanowił, że nie będzie teraz rozmawiał z przyjacielem. Zauważył bowiem, że Roger stojący przy DHARMAbusie, rozmawia ze swoim synem. Nawet z daleka dozorca spostrzegł, że robotnik mówi synowi coś na co zbierał się już od dłuższego czasu. - Więc może im też uda się w końcu pogodzić...



Mam tu twoje zamówienie. Nie było zbyt łatwo, ale są dokładnie takie jak chciałeś. - Roger wręcza Jacksonowi malutką paczuszkę. - Wyraźnie ucieszony dozorca od razu ostrożnie ją otwiera. - Dzięki, naprawdę to doceniam stary. - Nie no, to nic takiego, ale.. powiedz dlaczego akurat nasiona gruszy i gdzie w ogóle zamierzasz ją zasadzić? - Szczerze mówiąc jeszcze nie wiem, muszę znaleźć jakieś odpowiednie miejsce. Wiesz, człowiek potrzebuje w życiu czegoś stałego, jakiejś ostoi. Jako mały chłopiec często przebywałem na farmie u dziadków niedaleko Detroid. Praktycznie można powiedzieć, że się tam wychowałem. Dziadek miał duży sad. Same grusze. Spędziłem chyba większą część dzieciństwa przesiadując pod gruszą i rozmyślając o przyszłości. Teraz jednak pozostało mi tylko zasadzić taką gruszę tutaj. Może ona będzie dla mnie bardziej wyrozumiała niż moje dotychczasowe życie i teraz będzie mi przypominać o przeszłości...



Po ostatniej rozmowie ze swoim ojcem, Benjamin Lunus, tak jak doradzał mu to Jackson Chefs, postanowił zakończyć swoje dawne życie, którego nienawidził z całego serca. O godzinie 4 po południu z pomocą rdzennych mieszkańców wyspy, znanych powszechnie jako agresorzy, przeprowadził masową czystkę, zagazowując wszystkich pracowników Inicjatywy Dharma, torując sobie tym samym drogę do przetrwania na wyspie i objęcia władzy nad tubylcami. Tak jak zawsze tego pragnął, stworzył sobie zupełnie nowy świat. Świat w którym to on będzie dyktował reguły.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Amos81 dnia Pon 13:21, 02 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dera
Przyjaciel Forum


Dołączył: 28 Mar 2007
Posty: 2169
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 78 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Catalunya
Płeć: Zagubiony

PostWysłany: Pon 22:07, 02 Mar 2009    Temat postu:

Mój faworyt ;] Z wiadomych przyczyn nie przeczytałem całego, na razie tylko dwa pierwsze rozdziały, ale bardzo mi się podoba. No i wielka praca włożona w to opowiadania. Ode mnie: 6

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kejmil
Zbieracz Owoców


Dołączył: 01 Lut 2008
Posty: 95
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Miasta
Płeć: Zagubiony

PostWysłany: Pon 22:44, 02 Mar 2009    Temat postu:

Opowiadania chyba zawsze dostaną ode mnie więcej - za pracę, trud i czas.
Ocena: 6


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Henry
Krewny Jacoba


Dołączył: 22 Gru 2005
Posty: 4813
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 290 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 23:02, 02 Mar 2009    Temat postu:

No napracowałeś się nieźle przy tym. 6

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Fisher
Przyjaciel Forum


Dołączył: 06 Paź 2006
Posty: 1579
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Zagubiony

PostWysłany: Wto 0:27, 03 Mar 2009    Temat postu:

Zdecydowanie 6 Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
M_Peter
Rozbitek


Dołączył: 28 Lis 2006
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 15:12, 03 Mar 2009    Temat postu: Dzięki wielkie :)

Wielkie dzięki za pozytywne komentarze Smile I mam jeszcze prośbę. Jak ktoś przeczyta całość to był bym bardzo wdzięczny za napisanie kilku słów. Wiecie, bardzo mi zależy na opiniach w końcu sporo energii poświęciłem temu tekstowi Razz

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dobos
Mieszkaniec Jaskini


Dołączył: 03 Wrz 2008
Posty: 303
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 17:46, 04 Mar 2009    Temat postu:

Piekielnie długie, przeczytałem tylko fragmenty.
Za włożony wysiłek 5.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kacpik
Przyjaciel Forum


Dołączył: 17 Mar 2007
Posty: 2805
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 57 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wojcieszów
Płeć: Zagubiona

PostWysłany: Śro 20:03, 04 Mar 2009    Temat postu:

Oceniam na szóstkę z czystym sumieniem. Jeden z moich faworytów Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
M_Peter
Rozbitek


Dołączył: 28 Lis 2006
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 20:36, 04 Mar 2009    Temat postu:

Wydaje mi się, że czytanie fragmentów, nie ma zupełnie sensu, ponieważ nie da się wtedy uchwycić całego sensu historii, a zapewniam, że w tym opowiadaniu każda część historii (każdy kawałek układanki Razz) jest istotna.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vitek
Człowiek Nauki


Dołączył: 19 Sie 2006
Posty: 339
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Zagubiony

PostWysłany: Śro 22:09, 04 Mar 2009    Temat postu:

Kawał dobrej roboty Smile Zdecydowanie 6. Mój faworyt Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bigblackcock
Mieszkaniec Jaskini


Dołączył: 23 Lis 2008
Posty: 251
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: mam wiedzieć
Płeć: Zagubiony

PostWysłany: Czw 16:03, 05 Mar 2009    Temat postu:

Przeczytałem całe - oceniam na 6, nie tylko za energię poświęconą temu projektowi. Fragment z szeptami najciekawszy, królik pewnie był Cerberusem Very Happy Mógłbyś napisać ciąg dalszy w którym ktoś porywa Jacko, zakłada mu maskę gazową... czyli przygody Jacksona wśród Othersów. W końcu zasłużył na to - próbował powstrzymać działania Dharmy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mirage
Moderator


Dołączył: 08 Paź 2006
Posty: 2176
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 59 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: tu tyle debili?
Płeć: Zagubiony

PostWysłany: Czw 16:44, 05 Mar 2009    Temat postu:

Dobra... W końcu dotarłem do końca. Tekst rozłożyłem sobie na dwa dni co poskutkowało, ponieważ na raz ciężko byłoby to wszystko przeczytać. Tak jak wspominałem wcześniej - oceniam wkład pracy...Twój wkład jest prze ogromny, chyba największy z całej grupy prac konkursowych. Z czystym sumieniem daje "6". Obok czołówki z PB - mój faworyt.

Gratulacje za tekst, naprawdę masz talent Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kate
Przyjaciel Forum


Dołączył: 12 Kwi 2006
Posty: 2347
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 43 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Marsa
Płeć: Zagubiona

PostWysłany: Pią 13:51, 06 Mar 2009    Temat postu:

Masz talent. Genialnie napisane. 6

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nathaniel
Człowiek Nauki


Dołączył: 20 Wrz 2006
Posty: 334
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Mrok, Cisza i Spokój
Płeć: Zagubiony

PostWysłany: Pią 15:02, 06 Mar 2009    Temat postu:

ocena 6

+ praca literacka
+ duży wkład pracy własnej
+ podoba mi się postać Nadii oraz jej zmiana pod koniec opowiadania w stosunku do Jacko
+ rozdział 6 , królik i szepty plus bariera - bardzo trzymający w napięciu Smile podoba się

znalazłem kilka błędów które mi się wbiły w oczy:
w rozdziale 2 Jacko celował "broniom" Wink
kiedy dowiadujemy się o Katie pada zdanie: Nadia adoptowała Nadię Razz

Mam nadzieję że twórca uraczy nas jeszcze nie jednym opowiadaniem Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kwakersiatko
Cicha Woda z Wyspy


Dołączył: 08 Mar 2009
Posty: 49
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Roma

PostWysłany: Nie 16:40, 08 Mar 2009    Temat postu:

z tekstów najlepsze 4

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Alfik
Mieszkaniec Czarnej Skały


Dołączył: 25 Maj 2008
Posty: 634
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wojcieszów
Płeć: Zagubiony

PostWysłany: Pon 12:36, 09 Mar 2009    Temat postu:

Ciekawie napisane , ładny wygląd , 6 oczywiście bez 2 zdań Razz

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marko
Moderator


Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 4021
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 131 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Leszno
Płeć: Zagubiony

PostWysłany: Śro 16:27, 11 Mar 2009    Temat postu:

Po przeczytaniu całości jestem gotów, aby ocenić Twoją pracę.
Podziwiam czas i trud, jaki niewątpliwie włożyłeś w to opowiadanie.
Świetne połączenie fabuły "Zagubionych" z własnymi pomysłami.
Tekst czytało się bardzo przyjemnie. Wcale nie jest zbyt długi, co mogło wydawać się na pierwszy rzut oka. Wink

Ocena: 6


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Amos81
Inny


Dołączył: 13 Gru 2007
Posty: 2359
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 107 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: W-wa
Płeć: Zagubiony

PostWysłany: Nie 22:59, 15 Mar 2009    Temat postu:

Głosowanie zostało zamknięte. Trwa podliczanie głosów. Wkrótce ogłosimy zwycięzcę !

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Największe forum LOST - Zagubieni w Polsce Strona Główna -> Inne / Konkurs Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin